W końcu góry. Po tygodniu jazdy po równinach, po selektywnym niedzielnym etapie z odcinkami prowadzącymi przez „kocie łby", francuski wyścig daje nam to, co ma najlepszego.
Najpierw Alpy, potem Masyw Centralny i w przyszłym tygodniu Pireneje. Zaczyna się właściwa akcja, czyli walka o końcowe zwycięstwo, o podium, o miejsce w pierwszej dziesiątce najbardziej prestiżowego z wielkich tourów.
Przeczytaj też: Sportowiec to bohater podejrzany z definicji
Kilku potencjalnych bohaterów straciło już szansę na odgrywanie pierwszoplanowej roli. Na bruku prowadzącym do Roubaix potłukł się i wycofał jeden z faworytów, Australijczyk Richie Porte. Spore straty w pierwszym tygodniu ponieśli Kolumbijczycy Rigoberto Uran i Nairo Quintana, Francuz Romain Bardet, Irlandczyk Daniel Martin. Zwycięzca czterech edycji wyścigu Brytyjczyk Christopher Froome jeszcze się nie rozpędził, czyhał z tyłu.
Aż do wczoraj, nadzwyczajnie, jak na pierwszą, zazwyczaj nielubianą przez siebie część wyścigu, spisał się Rafał Majka. Z wyjątkiem drugiego etapu cały czas się poprawiał. Zaczął od 11. pozycji, a po piekielnych brukach był szósty. Potłukł się, rower rywala przejechał po nim jak po szynie, ale dotarł do mety praktycznie bez strat. Cieszył się tym, jakby ukończył cały wyścig.