Rzeczpospolita: Ukończył pan ten wyścig trzy razy, czuje się pan spełnionym uczestnikiem Tour de France?
Bartosz Huzarski: Nie udało mi się zająć miejsca w pierwszej trójce na żadnym z etapów, mam więc pewien niedosyt. Ale zdaję sobie sprawę z wyjątkowości tego wyścigu. Porównując Tour z innymi mniejszymi, trzeba być o 30 procent mocniejszym, żeby utrzymywać się w czołówce. Przeżyłem w Tourze wspaniałe chwile. Nigdy nie zapomnę pierwszego wjazdu na Pola Elizejskie, przejazdu przy Łuku Triumfalnym, radości z ostatniego kilometra. Niewielu Polaków ukończyło ten wyścig.
Pojawiły się jakieś nowe tendencje w kolarstwie?
Ucieczki coraz częściej kończą się powodzeniem. W Criterium du Dauphine trzykrotnie uciekinierzy dojechali do mety, w Tour de Suisse raz, o złotym medalu mistrzostw Polski zdecydowała ucieczka. Wszyscy to widzą i zaczynają uważniej traktować ofensywne akcje. Jestem członkiem Stowarzyszenia na rzecz Zawodowego Kolarstwa i wiem, jak duży nacisk wszyscy kładą na zabezpieczenie trasy, właściwe oznakowanie, ograniczenie karawany wyścigu. Wprowadzono także protokół pogodowy, by reagować na gwałtowne zmiany aury i w zależności od zagrożenia skracać etapy. To dobre decyzje.
Christopher Froome wygra czwarty raz Tour de France?