Brytyjczyk nie przyzwyczaił nas do takich obrazków. Trzeba uzbroić się w cierpliwość, by po przyjeździe zwycięzców etapowych doczekać się na mecie Froome’a. Przyjeżdża niczym kolarski anonim.

 Gdyby nie jego status, renoma, prestiż, sukcesy - cztery wygrane w Tour de France, triumf w ubiegłorocznej Vuelcie - nikt by na takiego zawodnika, stanowiącego tło dla innych, nie zwrócił uwagi. 21, 31, 30, 30, 33, 10, 25,22, 23, 15, 23, 37 – to są miejsca, które zajmował w tegorocznym Giro. Tak dalekie lokaty nie mają znaczenia gdy na metę wjeżdża cała grupa w jednym czasie, ale Froome ponosi porażki w jeździe na czas, w wysokich, choć jeszcze nie tych najwyższych górach. W klasyfikacji generalnej 32-letni kolarz Sky traci 3.20 do prowadzącego w wyścigu rewelacyjnego rodaka z mało medialnej grupy Michelton-Scott Simona Yatesa i 2.33 do ubiegłorocznego zwycięzcy Toma Dumoulina.

Po zakończeniu poprzedniego sezonu i wygranej w Tour de France i Vuelce Froome zapowiedział, że chce zwyciężyć w innej kolarskiej kombinacji – najpierw zgarnąć zwycięstwo w Giro, a potem we Wielkiej Pętli. Nie jest kolarzem, który rzuca słowa na wiatr. Jeśli stawia sobie jakiś cel, to czuje, że jest gotowy do jego realizacji. Pomaga mu w tym filozofia i siła jego bogatej grupy. W Sky nie lubią się mylić i zanim coś ogłoszą, wszystko na chłodno kalkulują. Tego wymagają też od zawodników. Ale menedżerowie grupy i kolarz nie przewidzieli niewyjaśnionej do dziś wpadki Froome’a. Badania przeprowadzone podczas Vuelty wykazały w organizmie zwycięzcy wyścigu dwukrotnie podwyższony poziom niedozwolonego salbutamolu. Wyniki tych analiz zostały ogłoszone dopiero w grudniu już po zapowiedzi startu w Giro i Tour de France. Brytyjczyk zasłania się koniecznością przyjęcia leku na astmę. Od pół roku bronią go - za sowitą opłatą - najlepsi prawnicy. Murem za nim stoi grupa. Ale pojawiające się nawet w czasie Giro pytania dziennikarzy o to wydarzenie na pewno nie pomagają Froomowi jeździć w spokoju.

Może stąd ta nerwowość? Brytyjczyk upadł na rozgrzewce przed pierwszym etapem – jazdą indywidualną na czas  w Jerozolimie. To się wcześniej nie zdarzało. Szczególnie, że wypadek nie był spowodowany zewnętrznymi okolicznościami. Froome po prostu upadł, jakby się na chwilę zdekoncentrował. Przeczy to jego wizerunkowi profesjonalisty, który nie popełnia prostych błędów. W wyniku tej kraksy do dziś odczuwa ból w lewej ręce. Kolarz Sky upadł także na trasie 8. etapu. Dojechał wtedy bez strat dzięki pomocy kolegów z drużyny. W bezpośredniej rywalizacji z czołowymi zawodnikami przegrywa jednak nawet bez upadków. Tak było na Etnie w ubiegłym tygodniu, na Gran Sasso w niedzielę, w środę w Osimo.

Kolarz i jego grupa nie składają broni. Przypominają przypadek Vincenzo Nibaliego z 2016 roku. Włoch wygrał wtedy, choć jeszcze trzy dni przed końcem wyścigu tracił ponad cztery minuty do lidera.  A w programie Giro jest jeszcze pięć trudnych górskich etapów i jazda indywidualna na czas. Wiele się może jeszcze zdarzyć. Jazda i dotychczasowa postawa Froome’a nie dała podstaw, by wierzyć, że może wygrać trzeci w karierze wielki tour.