Czytelnik prowadzący firmę zamieścił na portalu tekst agencji PR. Wspomniano w nim o pewnym hotelu i załączono zdjęcie miasta w przekonaniu, że agencja ma prawa do zdjęcia. Zagraniczna kancelaria zażądała od czytelnika 6 tys. euro za wykorzystanie zdjęcia przez dwa lata, bo przez ten czas było w internecie, choć na prośbę agencji dawno je usunął. Co pan powie takim osobom?
Ciężko o jednoznaczną ocenę. Mamy fakt naruszenia. Ma ono obiektywny charakter. Odpowiedzialność działa na zasadzie ryzyka. Nie miałeś prawa, wykorzystałeś, naruszasz – odpowiadasz i płacisz. Finalnie liczy się, kto i gdzie opublikował. Jeżeli publikuję na swojej stronie, to ja odpowiadam.
Mimo że dostawca zapewniał, że ma prawa do materiału?
Jeśli udostępniający materiał zapewniał, że ma do niego prawa i udzielił mi licencji, mogę dochodzić od niego odpowiedzialności (na zasadzie regresu). Ale nie powiem uprawnionemu: dostałem utwór od Iksińskiego, idź do niego. Uprawniony może skierować roszczenia do tej osoby, ale dochodzić praw od bezpośredniego naruszyciela. Co innego, gdy mam udokumentowane, że ktoś mi utwór do publikacji dał i na ile twardo zapewniał, że ma do niego prawa.
Czytaj także: