Poza nami tylko Węgry głosowały w czerwcu przeciwko jej ostatecznemu przyjęciu (i również taką skargę złożyły). Polska jednak, w odróżnieniu od Węgier, chce uznania całej dyrektywy za nieważną – w razie potwierdzenia, że jej zarzuty są słuszne.
Czytaj także: Znamy polskie zarzuty do dyrektywy o delegowaniu pracowników
Dyrektywa dla polskich firm, które w całej Unii wysyłają najwięcej osób do pracy za granicę, oznacza nie tylko wzrost biurokratycznych wymagań, ale też wyższe koszty. Cieszy więc, że polski rząd wspiera firmy i skargę złożył, szkoda jednak, że bez konsultacji z zainteresowanymi, czyli przedsiębiorcami i związkami zawodowymi.
W całej sytuacji najbardziej zaskakuje jednak to, że gdy chodzi o przepisy, które są dla Polaków niekorzystne, bardzo liczymy na unijny Trybunał Sprawiedliwości. Polska ma nadzieję, że unieważni on dyrektywę jeszcze przed 2020 r. (jej regulacje mają wejść w życie w połowie 2020 r.). Gdy jednak skargę do Trybunału złożyła Komisja Europejska za wysyłanie sędziów na przymusową emeryturę, Jacek Sasin mówił, że to zemsta za to, że nie podporządkowujemy się jednolitemu unijnemu frontowi. A prezydent Andrzej Duda, nie czekając na rozstrzygnięcie Trybunału, wręczył kolejnym sędziom nominacje do Sądu Najwyższego (co spowoduje, że jeszcze trudniej będzie odkręcić zmiany, które wprowadziło PiS).
Jakby tego było mało, w wywiadzie dla telewizji Polsat prezydent stwierdził, że „w europejskim Trybunale zasiada Marek Safjan, który nie ukrywa swoich poglądów". Profesor odniósł się do tych słów, przypominając, że od niemal 70 lat postępowania przed Trybunałem są prowadzone z zachowaniem najwyższych standardów bezstronności, a ich wynik zależy od oceny argumentacji prawnej prezentowanej przez strony, i że tak będzie także w postępowaniach, które dotyczą spraw polskich.