Wojciechowski wygłasza najzupełniej poprawną i rozpowszechnioną tezę, że pracodawca nie ma prawa posługiwać się wiedzą na temat pracownika powziętą z portali społecznościowych. Katalog źródeł wiedzy, tak to należy rozumieć, jest najzupełniej zamknięty i portale społecznościowe do niego nie należą.
Czytaj także: UODO: nie można rekrutować pracownika przez Facebooka
Tak jak rozumiem ten pogląd, tak jednocześnie uważam, że wyznacza to wielką, nieprzekraczalną ścianę, mur berliński naszych czasów, między prawem i ochroną danych osobowych a rzeczywistością. W starciu między powszechnym obyczajem, między oczywistością naszych odruchów i zachowań a prawem, normą, przepisem – zgadnijcie, kto ostatecznie zwycięża?
Według mnie oczywiste jest, kto ostatecznie wygra to starcie, kto zburzy ten mur itd. W interesie nas wszystkich leży jednak, by straty w tej wojnie były jak najmniejsze. Innymi słowy – by prawo, jego prestiż oraz wartości, które niesie, ucierpiały jak najmniej. Jest aż nadto przykładów na to, że uparte trwanie przy rozwiązaniach formalnych, wbrew sile rzeczywistości i obyczaju, prowadzi do demoralizacji prawa, do powszechnego zwątpienia w jego sens. Skoro bowiem jeden przepis nie daje się stosować, jest nienaturalny, sztuczny, to być może tak właśnie należy traktować wszystkie inne przepisy.
Za mojego życia prawniczego przykłady na to można mnożyć – poczynając od handlu dolarami w czasach Polski Ludowej, poprzez zasadę nominalizmu, skończywszy na powszechnym obrocie dokumentami w postaci skanu komputerowego na wiele lat przed przyjęciem w przepisach formy dokumentowej. Konserwatyści odwołują się do paremii dura lex sed lex; ja bym w to miejsce wprowadził nieistniejącą paremię inepta lex sed lex.