Przykładem jest wydana niedawno przez ZUS interpretacja – ważna dla wszystkich spółek – dotycząca dojazdu członków ich rad nadzorczych na posiedzenia tego organu. W decyzji z 5 września 2018 r. (znak WPI/200000/43/ 883/2018) ZUS potwierdził płatnikowi, że ten ma rację, twierdząc, iż zwracanych kosztów dojazdu na posiedzenia rady odbywające się w siedzibie spółki nie trzeba obciążać składkami. Podstawą ulgi ma być § 2 ust. 1 pkt 15 rozporządzenia z 18 grudnia 1998 r. w sprawie szczegółowych zasad ustalania podstawy wymiaru składek na ubezpieczenia emerytalne i rentowe. Dotyczy ono przychodów zwolnionych ze składek osiąganych przez pracowników, ale jego przepisy stosuje się odpowiednio m.in. do członków rad nadzorczych, którzy pełnią funkcję odpłatnie.
Problem w tym, że ZUS przyjął – idąc bezkrytycznie za opisem stanu faktycznego przedstawionego przez płatnika – że przyjazd członka rady nadzorczej na posiedzenie ma charakter podróży służbowej. Nie pochylił się nad definicją takiej podróży, bo... nie musiał tego robić (ZUS uważa, że jest związany stanem faktycznym przedstawionym przez płatnika).
Tymczasem gdyby sytuacja dotyczyła pracownika, nie byłoby mowy o zwolnieniu od składek. Dojazd do pracy nie jest przecież podróżą służbową. Tak samo powinno być w przypadku członków rad nadzorczych – ulgą mógłby być objęty zwrot kosztów dojazdu na posiedzenie, gdyby odbywało się ono poza miejscowością, w której siedzibę ma spółka.
Jaki więc sens ma wydawanie takich interpretacji? Instytucja ta ma rację bytu tylko, gdy urząd podejrzliwie podchodzi do tego, co pisze płatnik, i szuka słabych punktów stanu faktycznego.
W Monitorze Wolnej Przedsiębiorczości oceniamy gospodarcze działania rządu i pokazujemy bariery utrudniające funkcjonowanie firm. Dla czytelników, którzy na adres monitor@rp.pl napiszą, co ogranicza prowadzenie ich biznesu, mamy dwutygodniowy bezpłatny dostęp do e-wydania „Rzeczpospolitej".