Przy okazji dymisji ministra ministra Skarbu Państwa i komentarzy, że mogło chodzić o obsadzanie stanowisk w podległych mu spółkach, powróciło pytanie, czy nabór kadry do państwowych spółek musi nadal wyglądać tak jak dotychczas.
– Była próba uregulowania rekrutacji prezesów w 2014 r. w Narodowym Programie Nadzoru Właścicielskiego, przy którym pracował Mateusz Morawiecki, obecny wicepremier. Z braku woli politycznej zakończyła się niepowodzeniem – wskazuje prof. Michał Romanowski. – Chodziło o ograniczenie wpływu polityków na profesjonalny dobór kadr do zarządu i rad nadzorczych w spółkach z udziałem Skarbu Państwa.
Stary problem
Paradoksalnie jest to problem ponadpartyjny i dotyczący nie tylko Polski. Członkowie zarządów są powoływani wprawdzie w drodze konkursów w spółkach z większościowym udziałem Skarbu Państwa, ale w spółkach z mniejszym udziałem Skarbu Państwa nie są one wymagane i to zarządy wybierają rady nadzorcze (rozporządzenie Rady Ministrów z 18 marca 2003 r.).
– Konkursy nie gwarantują dopływu najlepszych kadr do spółek – wskazuje prof. Marek Wierzbowski z Uniwersytet u Warszawskiego. – Dobry menedżer nie będzie chciał się narażać dotychczasowemu pracodawcy i nie wystąpi w konkursie, tym bardziej że może przegrać. Niezbędny jest tu element poufności, co mogą zapewnić firmy headhuntingowe, ale decyzja zawsze należy do właściciela, w tym wypadku urzędników. Jeśli są one nietrafione, upolitycznione, to pretensje należy kierować do polityków.
– Konkursy to fikcja, z góry wiadomo, kto wygra – dodaje prof. Romanowski. – Dotyczy to zwłaszcza rządów koalicyjnych, dzięki nim politycy budują swoje wpływy. Doświadczenie pokazuje, że optymalny jest model skandynawski oddzielenia nominacji od wpływu poszczególnych ministrów.