Statystyki wymiaru sprawiedliwości nie zostawiają złudzeń. W sądach pracy w pierwszej połowie tego roku było prawie tysiąc spraw o odszkodowanie i zadośćuczynienie za dyskryminację, mobbing i molestowanie. To bardzo dużo, biorąc pod uwagę, że w całym zeszłym roku było ich niewiele ponad 1200.
Pieniądze bez wyroku
Z danych opublikowanych przez Ministerstwo Sprawiedliwości wynika, że w sprawach o odszkodowanie za dyskryminację w miejscu pracy częściej pozywają mężczyźni, choć to kobiety zazwyczaj są gorzej wynagradzane i nie awansują tak szybko jak mężczyźni.
Kobiety są z kolei zdecydowanie częściej autorkami pozwów o odszkodowanie i zadośćuczynienie za mobbing. Te procesy są jednak znacznie trudniejsze, bo wymagają od pracownika udowodnienia, że pracodawca godził się na uporczywe zastraszanie i nękanie takiej osoby, które miało na celu np. poniżenie czy ośmieszenie.
Co ciekawe, tylko kilka procent takich spraw kończy się przyznaniem przez sąd rekompensaty za złamanie przepisów. W porównywalnej części spraw sąd odmawia zatrudnionemu tego prawa. Zdecydowana większość sporów kończy się jednak umorzeniem postępowania, co oznacza, że strony zawarły ugodę przed wydaniem wyroku. By jednak doszło do ugody, zwykle pracodawca musi słono zapłacić pracownikowi za rezygnację z roszczeń.
– Zarzuty o dyskryminację pracowników pojawiają się najczęściej przy okazji ocen zatrudnionych, awansowania ich na wyższe stanowiska czy nagradzania za wydajną pracę – tłumaczy Przemysław Stobiński, radca prawny z kancelarii CMS. – Zdarza się, że do dyskryminacji dochodzi w sposób niezamierzony i nieświadomy. Dzieje się tak często, gdy przełożony nie potrafi dogadać się z podległym mu pracownikiem i woli awansować i nagradzać innego, z którym ma lepsze relacje. Mam przy tym także wrażenie, że jeżeli chodzi o mobbing, pracownicy są często przeczuleni na tym punkcie.