Z najnowszych danych ZUS wynika, że od czerwca do początku sierpnia do oddziałów wpłynęło już 121 tys. wniosków o wypłatę 1500 zł dodatku solidarnościowego. To świadczenie jest przyznawane osobom, które po 15 marca straciły pracę. Można więc powiedzieć, że ta liczba najlepiej oddaje dotychczasowe skutki kryzysu gospodarczego. Szczególnie że część z tych osób nie rejestruje się w powiatowych urzędach pracy, by uzyskać status bezrobotnego, umykają więc oficjalnym statystykom bezrobocia.
– To dużo i mało – komentuje Andrzej Kubisiak, ekspert rynku pracy z Polskiego Instytutu Ekonomicznego. – Dużo, bo potwierdza znaczący przyrost bezrobotnych, mało, bo przyjmując te przepisy, rząd przewidywał, że aż pół miliona osób skorzysta z tego świadczenia.
Czytaj także: Daninę solidarnościową można zapłacić do 1 czerwca 2020 r.
Za trzy tygodnie koniec
Ze statystyk ZUS wynika, że najwięcej wniosków, bo aż 9,3 tys., wpłynęło do stołecznych oddziałów ZUS. W Rzeszowie wniosków było 6,7 tys., w Poznaniu 5,8 tys., w Gdańsku 5,3 tys., w Krakowie 5 tys., a we Wrocławiu tylko 4 tys. Najczęściej o wypłatę dodatku solidarnościowego występowały kobiety, bo aż 60 proc. wniosków pochodziło od nich. Dodatkowo ponad 40 proc. wniosków złożyły osoby do 35. roku życia, z czego wynika, że młodzi pracownicy częściej tracili zatrudnienie niż ci bardziej doświadczeni, z dłuższym stażem.
– Zasadniczy problem z dodatkiem solidarnościowym jest taki, że jego wypłata kończy się ostatniego dnia sierpnia i od września, gdy spodziewamy się skokowego wzrostu bezrobocia, nie będzie już dodatkowych form wsparcia dla osób, które wskutek kryzysu straciły zatrudnienie i trudno im je teraz odzyskać – mówi Monika Fedorczuk, ekspertka rynku pracy Konfederacji Lewiatan.