Prawnicy na ogół nie zajmują się czasem pracy pracowników, chyba że dojdzie do sporu o nadgodziny. Wtedy jednak zwykle jest za późno na wyrafinowane interwencje. Zwłaszcza, jeśli pracownik ewidencjował godziny, a pracodawca tego nie robił.
Czytaj także: Trybunał: unijni pracodawcy muszą mierzyć dobowy czas pracy
Nie ulega wątpliwości, że czas pracy to jedno z najważniejszych zagadnień w kwestiach pracowniczych. Każdy pracodawca ma na tym tle doświadczenia. Małe i średnie firmy często są kierowane zaufaniem (jak to sam określiłem), a duże – dyscypliną. W tych pierwszych czas pracy rejestruje się rzadko, także z przyczyn kosztowych i technicznych. W dużych firmach, gdy osobista kontrola zarządu/właściciela jest niemożliwa, zwykle czas pracy jest rejestrowany.
W mojej kancelarii co najmniej dwa razy wprowadzałem listę obecności. Działo się to zawsze wtedy, gdy miałem wrażenie, że pracownicy coraz rzadziej przychodzą na godz. 9. W każdym przypadku ostatecznie wycofywałem się tej innowacji, nie mówiąc już o tym, że sam czułem się z tym niezręcznie. Cokolwiek by bowiem nie powiedzieć, w podtekście takiej listy zawsze jest brak zaufania do pracownika.
Z wyłączeniami
Co na ten temat mówi kodeks pracy? W świetle art. 149 § 1 prowadzenie ewidencji czasu pracy jest obowiązkowe. Jak wskazano w tym przepisie, obowiązek ten ma na celu prawidłowe ustalenie wynagrodzenia pracownika i innych świadczeń związanych z pracą. Pracodawca udostępnia tę ewidencję podwładnemu na jego żądanie.