Hasło „molestowanie seksualne w pracy" od razu rodzi skojarzenia z sytuacją, w której sprawca, najczęściej na stanowisku kierowniczym, pozwala sobie na zachowania (werbalne i pozawerbalne) o podłożu seksualnym, a ofiara, najczęściej od niego zależna, odbiera to jako działania przez siebie niepożądane. Jednocześnie owa zależność od przełożonego paraliżuje wszelkie ewentualne protesty czy sygnały, że ofiara po prostu sobie tego nie życzy.
Jest to jednak stereotyp. I nawet gdy pozostaje w statystycznej przewadze, to jednak nie wyczerpuje wszystkich przypadków. To z kolei nakazuje pewną ostrożność w ocenie tego typu sytuacji. Przekonuje o tym stosunkowo niedawna sprawa, która była przedmiotem rozpoznania i wyrokowania Sądu Najwyższego (wyrok z 7 listopada 2018 r., II PK 229/17).