Przekonała się o tym spółka, która zawarła umowę, nazwaną umowa o dzieło, dotyczącą promocji leku produkowanego przez firmę.
Organy Narodowego Funduszu Zdrowia ustaliły, że Iwona Z. (dane zmienione) zobowiązała się, na podstawie tej umowy, do wygłoszenia w ramach spotkania panelowego ekspertów naukowego wykładu o właściwościach klinicznych leku produkowanego przez spółkę. Firma, z którą podpisała umowę, wytwarza leki, kosmetyki i wyroby medyczne oraz prowadzi działania marketingowe służące wprowadzaniu do obrotu produktów leczniczych.
Czytaj także: Umowy o dzieło: firmy nie zgłaszają kontraktów do rejestru ZUS
Według NFZ umowa, której celem była promocja i reklama leku, nie mogła być uznana za umowę o dzieło, lecz za umowę o świadczenie usług. Z ogólnopolskiego rejestru umów o dzieło, który zaczął obowiązywać od 1 stycznia 2021 r., wynika, że każdego miesiąca rejestruje się przeciętnie aż kilkadziesiąt tysięcy tak nazwanych umów. Rozróżnienie, która z nich może być uznana za umowę o dzieło, a która za umowę o świadczenie usług, bywa niejednokrotnie trudne. Zwłaszcza że w odróżnieniu od umowy o świadczenie usług umowa o dzieło nie jest, przynajmniej na razie, obciążona obowiązkową składką na ubezpieczenie zdrowotne. Toteż wokandy sądowe pęcznieją od sporów o charakter umów zawieranych przez firmy i osoby prywatne. Również spółka zaskarżyła do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Warszawie decyzję prezesa Narodowego Funduszu Zdrowia o nałożeniu obowiązku podlegania z racji zawartej umowy zlecenia ubezpieczeniu zdrowotnemu. WSA zaakceptował stanowisko NFZ i oddalił skargę firmy.
W skardze kasacyjnej od tego wyroku do Naczelnego Sądu Administracyjnego spółka zarzuciła, że NFZ oraz sąd pierwszej instancji błędnie uznały, iż umowa stanowiła umowę o świadczenie usług, podczas gdy była to umowa o dzieło. Wolą obu jej stron nie było świadczenie usług, lecz wykonanie dzieła opartego na badaniach klinicznych i poufnych informacjach z kongresów naukowych.