We wtorek sejmowa Rada Ochrony Pracy pozytywnie zaopiniowała kandydaturę Romana Giedrojcia na stanowisko głównego inspektora pracy. Obecnie kieruje on oddziałem PIP w Słupsku, a w latach 2006–2008 był zastępcą GIP. Wszystko więc wskazuje na to, że w najbliższych dniach zostanie powołany na szefa Państwowej Inspekcji Pracy. Dotychczasowa szefowa złożyła już wniosek o odwołanie ze stanowiska, który został przegłosowany przez Radę na tym samym posiedzeniu.
– Pracuję w Państwowej Inspekcji Pracy od 1985 r. i zawsze dla mnie najważniejszy był człowiek, czyli pracownik, który jest słabszą stroną stosunku pracy – podkreślił przyszły szef PIP przed głosowaniem nad jego kandydaturą.
– W swoim życiu przeprowadziłem ok. 20 tys. kontroli u pracodawców i wiem, jak to wygląda. Zależy mi na tym, by zmniejszyć obciążenia biurokratyczne, bo powodują, że tylko 30 proc. pracy inspektora to kontrole, a pozostałe 70 to załatwianie obowiązków administracyjnych. Moim zdaniem inspektor powinien mieć możliwość przeprowadzenia kontroli po okazaniu tylko legitymacji służbowej. Bez potrzeby wcześniejszego zawiadamiania przedsiębiorcy o dacie kontroli i uzyskiwania upoważnienia.
Oznaczałoby to, że inspektor pracy mógłby wejść do każdej firmy praktycznie z ulicy i przeprowadzić kontrolę wyłącznie po okazaniu legitymacji. Obecnie część sądów administracyjnych uznaje, że w większości kontroli zastosowanie mają przepisy ustawy o działalności gospodarczej. PIP musi więc informować z wyprzedzeniem o planowanych kontrolach, a inspektor może prowadzić postępowanie wyłącznie w zakresie określonym w upoważnieniu do kontroli. Znacznie utrudnia to pracę. Z wytycznych rozesłanych na początku tego roku do okręgowych inspektoratów pracy wynika zalecenie, aby inspektorzy przestrzegali kontrowersyjnych procedur, inaczej wyniki kontroli będą mogły zostać zakwestionowane przed sądem.
– Polska jest jedynym państwem w Unii z takimi biurokratycznymi ograniczeniami kontroli – dodał Giedrojć.