Ransomware, czyli „oprogramowanie szantażujące" (od ang. „ransom": okup) może zniszczyć cenne pliki, ale także dobre imię. Teoretycznie przestępstwo można zgłosić organom ścigania. W praktyce uzyskanie pomocy nie jest proste. Większość wirusów wysyłana jest z zagranicy.
– Jeśli oprogramowanie wysłano z terytorium innego państwa, prokuratura zgłasza się do niego z prośbą o pomoc prawną – mówi Arkadiusz Jaraszek z działu prasowego Prokuratury Krajowej. – Wiele zależy od konkretnego kraju i treści umowy o współpracy w sprawach karnych, ale zdarza się, że procedura taka trwa nawet kilka miesięcy – mówi.
A przestępcy nie dają ofierze tak dużo czasu. Po zainstalowaniu pliku, który szyfruje dane na komputerze, pojawia się informacja, że aby odzyskać do nich dostęp, należy zapłacić. Zwykle możliwość odzyskania danych dostępna jest tylko kilkadziesiąt godzin. Potem znikają bezpowrotnie. Ponadto celami ataków coraz częściej stają się urzędy i firmy, które nie mogą sobie pozwolić na brak dostępu do danych przez dłuższy czas.
W tym roku wirus zaatakował Urząd Gminy w Urzędowie (woj. lubelskie). Jedna z pracownic odebrała e-maila rzekomo pochodzącego od Poczty Polskiej. Informował o niedoręczeniu przesyłki i groził naliczeniem opłat za jej dalsze nieodbieranie. Po otworzeniu załącznika ze szczegółami zainstalował się program szyfrujący. Na szczęście był to dość popularny CryptoLocker i informatykom urzędu udało się odzyskać pliki bez płacenia. W mniej znanych programach nie zawsze się to udaje. Prokuratura w Kraśniku wszczęła śledztwo, ale wobec niemożności wykrycia sprawcy pod koniec czerwca umorzyła je. Udało się jedynie ustalić, że wiadomość z wirusem wysłano z serwera we Włoszech.
Paweł Litwiński z Instytutu Allerhanda zauważa, że mało kto zgłasza takie przestępstwo. Dlaczego?