Ta moc nie wystarczyła co prawda, by choć raz posłać Polaka na deski. Walka została wprawdzie przerwana w ostatniej, 12. rundzie, ale z powodu kontuzji Mariusza Wacha.
Po ogłoszeniu werdyktu Powietkin przyjął telefoniczne gratulacje od prezydenta Władimira Putina, brawa bili mu siedzący przy ringu znany bard Aleksander Rozenbaum oraz słynny reżyser i aktor Nikita Michałkow Konczałowski. W Dniu Jedności Narodowej (rocznica wypędzenia Polaków z Kremla) Powietkin zrobił to, czego od niego oczekiwano.
Wach, który obiecywał wygraną przez nokaut, zaczął dobrze, ale szybko spuścił z tonu, oddając inicjatywę Rosjaninowi. Były dwukrotny mistrz Europy amatorów, mistrz świata i złoty medalista igrzysk olimpijskich w Atenach (2004) potwierdził, że jest dziś jednym z trzech najlepszych (obok Władimira Kliczki i Deontaya Wildera) zawodowych pięściarzy w wadze ciężkiej. W przyszłym roku chce się zmierzyć z mającym mistrzowski pas WBC Amerykaninem Wilderem, a później, być może, doczeka się rewanżu z Ukraińcem, do którego należą tytuły organizacji WBA, IBF, WBO.
A co z Wachem? Przed walką w Kazaniu miał na koncie tylko jedną porażkę, podobnie jak Powietkin, również z Kliczką. Bezdyskusyjna przegrana pokazała jednak, że na razie mistrzowski poziom dla Polaka jest nieosiągalny.
36-letni Wach nie podjął w tym pojedynku ryzyka. Wyłącznie lewy prosty to za mało, by zagrozić bokserowi klasy Powietkina. Przewaga warunków fizycznych nie wystarczy, by nawiązać równą walkę, bez mocnych ciosów bitych prawą, silniejszą ręką, nie da się zatrzymać kogoś tak dobrze przygotowanego fizycznie i świetnie wyszkolonego technicznie. Nawet jeśli rywal jest 14 cm niższy, 13 kg lżejszy i ma kilkanaście centymetrów mniejszy zasięg ramion.