Sławny wyścig samotnych żeglarzy dookoła świata bez zawijania do portów i korzystania z pomocy zewnętrznej zawsze przynosi niespotykane emocje, ale edycja 2020/2021 była na swój sposób wyjątkowa. Z ogłoszeniem zwycięzcy czekano do 4.19 w nocy ze środy na czwartek 28 stycznia (czasu francuskiego), kiedy na mecie w Les Sables-d'Olonne byli już od kilku godzin Charlie Dalin (płynął na jachcie „Apivia") i Louis Burton („Bureau Vallée 2").
Dalin zamknął pętlę wokółziemską w środę wieczorem o 20.35, Burton skończył regaty nieco ponad cztery godziny później. Jednak zgodnie z decyzją podjętą 15 grudnia przez międzynarodowe jury – za aktywny udział w akcji ratującej życie Kevina Escoffiera („PRB") przewodniczący komisji regatowej odliczył Bestavenowi 10:15 godz., co oznaczało dający Francuzowi sukces czas: 80 dni, 3:44.46 godz., formalnie 2:31.01 godz. przed Dalinem.
Fajerwerki wystrzelono zatem w nocy dla 48-letniego żeglarza (urodziny obchodził w drodze – 28 grudnia) z La Rochelle, który wystartował w Vendée Globe drugi raz. Pierwszy, w 2008 roku, skończył już po dwóch dnia małą katastrofą, czyli rozbiciem jachtu w Zatoce Biskajskiej.
– Mam wrażenie, że żyję snem i mam halucynacje. Marzenie z dzieciństwa się spełniło – mówił chwilę po zejściu z łodzi, ale zaraz dodał, myśląc o Charlie'em Dalinie: – W tym Vendée Globe jest dwóch zwycięzców. – To normalne, że ci, którzy zmienili trasę ze względu na niesienie pomocy, mają premie. Nie ma w tym żadnej kontrowersji, solidarność między żeglarzami to jest reguła tego sportu – skomentował Charlie Dalin
W powszechej ocenie obecne regaty były najtrudniejsze w historii. Pogoda nie sprzyjała, nikt nie zbliżył się do rekordu trasy (74 dni, 3:35 godz.), typowani do sukcesu znakomici żeglarze na świetnie przygotowanych superjachtach mieli poważne problemy, sztormy i awarie wykluczyły z rywalizacji 8 z 33 jednostek, niekiedy kazały organizować trudne akcje ratownicze.