Korespondencja z Tokio
Tadeusz stanął na olimpijskim podium pięć lat po starszej siostrze. Monika w Rio dała nam chyba najbardziej nieoczekiwany medal tamtych igrzysk, pokonując Innę Trażukową. On bardzo chciał jej dorównać, ale nie jest w tych ambicjach sam, bo wśród dziewięciorga rodzeństwa zapasy trenuje aż pięcioro. Kiedy udało się Tadeuszowi, Monika ściskała kciuki w telewizyjnym studiu.
To chłop na schwał – 180 cm, 93 kg żywej wagi – a jednak po ćwierćfinałowym zwycięstwie nad Amerykaninem Tracym Gangelo Hancockiem cedził słowa łamiącym się głosem. Wylał tymi łzami olbrzymi ciężar strachu i wątpliwości, bo półtora roku temu wykryto u niego arytmię, co skończyło się zabiegiem ablacji serca.
Kolejną walkę, już o finał, w poniedziałek przegrał. Miał małe szanse, bo po drugiej stronie stanął mistrz świata Musa Jewłojew. Tur z Inguszetii był od Polaka silniejszy i 5–6 kilogramów cięższy. Michalik nie obronił się sprytem – jedno sprowadzenie do parteru wystarczyło, żeby rywal cisnął nim jak workiem ziemniaków. – Chciałem go zaskoczyć rzutem skrętowym, ale nie wyszło – wyjaśniał Polak.
Nowy dzień przyniósł na szczęście nową historię. Tym razem wystarczyło, żeby Szoke trafił do parteru za pasywność. Michalik „wózkiem" – trzy razy przerzucił rywala na plecy. Była jeszcze chwila niepewności, challenge, aż w końcu wielka radość.