80 lat temu, w nocy z 26 na 27 grudnia 1939 r., dwie zbrodnicze kompanie Ordnungspolizei pod dowództwem sturmbannführera Friedricha Wenzla rozpoczęły aresztowania mieszkańców Wawra i Anina w odwecie za śmierć dwóch niemieckich podoficerów, którzy zginęli podczas obławy na przestępców kryminalnych Mariana Prasuły i Stanisława Dąbka. Ok. 23.00 Niemcy otoczyli domy i wyciągali z nich zaskoczonych mężczyzn w wieku od 16 do 70 lat. Mordercom było całkowicie obojętne, na kogo trafią: czy wyciągną za włosy zaspanego nastolatka, czy wypchną z domu zmęczonego chorobą staruszka. Wśród na ślepo zagarniętych z domów 120 ofiar większość stanowili Polacy. Była też niewielka grupa Żydów, a nawet jeden Rosjanin. Tym niewinnym ludziom nie pozwolono pożegnać się z bliskimi. Nie dano im szansy, by po raz ostatni mogli spojrzeć w oczy swoim matkom, żonom i dzieciom. Nie zwracano nawet uwagi na kalectwo ofiar. Historyk Jan Bijata przytacza w swojej książce „Wawer" zeznania majora Bronisława Janikowskiego, któremu udało się ujść z życiem: „Około północy obudziło mnie walenie w drzwi. Usłyszałem krzyk po niemiecku, więc wstałem i otworzyłem drzwi. Wpadło kilku żołnierzy, splądrowali dom i zabrali mnie do komendy. Na ulicy przed komendą stało już kilkadziesiąt osób w trzech szeregach. Noc była jasna. Pełnia księżyca. Mróz koło 20 st. Co pewien czas brano po kilka osób do domu na przesłuchanie. Szło to bardzo szybko. Po obydwu stronach schodków prowadzących do domu stali żołnierze. Każdy wychodzący z przesłuchania był kopniakiem wyrzucany na schodki, a stojący obok żołnierze bili go kolbami, kopali. Na podwórzu, z boku, a nie razem z nami, stał jakiś człowiek bez czapki i bez butów. Ktoś powiedział mi, że to właściciel kawiarni".

Wśród zatrzymanych byli robotnicy, kupcy, rolnicy, uczniowie, oficer i dziennikarz. W obliczu niemieckiego barbarzyństwa ich wykształcenie, religia, poglądy, wygląd czy status społeczny nie miały żadnego znaczenia. Byli bydłem rzeźnym, które miało posłużyć niemieckim zbrodniarzom do zastraszenia podbitego narodu. Niemcy nie próbowali nawet identyfikować swoich ofiar. A przecież wśród zatrzymanych byli ludzie, którzy dwa dni wcześniej przyjechali na święta do swoich rodzin. Nie byli mieszkańcami Wawra. Nie mogli mieć zatem nic wspólnego ze śmiercią dwóch Niemców ze stacjonującego w Wawrze 538. batalionu budowlanego.

27 grudnia 1939 r. o 5 rano aresztowani stanęli przed obliczem Standgerichtu – sądu doraźnego pod przewodnictwem sturmbannführera Friedricha Wenzla i standanterführera Maxa Daumego. Bez jakiejkolwiek procedury procesowej wydano 114 wyroków śmierci. Kilka lat później ci dwaj zbrodniarze staną przed polskimi sądami i po cywilizowanym procesie zostaną skazani na śmierć. W 1939 r. oskarżeni z Wawra i Anina nie mieli obrońców, nie mogli się wypowiedzieć, nie mieli prawa nawet poprosić o przekazanie listów pożegnalnych swoim rodzinom. Cudem ocalały z egzekucji Stanisław Piegat tak wspominał te straszne chwile: „Wyszedł major i podoficer. Major po niemiecku, a oficer po polsku powiedzieli, że za zabicie dwóch żołnierzy niemieckich jesteśmy wszyscy skazani na śmierć". Ofiary wyprowadzono na plac, kazano im uklęknąć tyłem do oprawców. Było jeszcze ciemno, więc plac oświetlono reflektorami samochodowymi. Potem rozlegała się salwa z karabinów. Tych co nie zginęli od razu dobijano z pistoletu. Egzekucje trwały przez 2 godziny".

Zbrodnia w Wawrze wcale nie zastraszyła Polaków. Wręcz przeciwnie, pojawiające się na warszawskich murach hasło „Wawer pamiętamy!" podgrzewało nienawiść do okupanta. Z tym hasłem na ustach szli do boju powstańcy warszawscy, partyzanci wszystkich polskich formacji podziemnych, żołnierze Polskich Sił Zbrojnych za Zachodzie i ludowego Wojska Polskiego. My też o Wawrze nigdy nie zapomnimy.