Jerzy Urban to jedna z najbarwniejszych postaci wśród peerelowskich „elit" w ostatniej dekadzie PRL. Był nie tylko rzecznikiem prasowym rządu (od 1981 r.), ale wręcz ministrem propagandy. W 1992 r. w jednym z programów telewizyjnych Ryszard Bender nazwał go (zresztą całkiem słusznie) „Goebbelsem stanu wojennego".
Droga tego niewątpliwie zdolnego dziennikarza do władz nie była pozbawiona zakrętów. Po krótkim epizodzie w tygodniku „Po Prostu" zlikwidowanym w 1957 r. Urban przez kilka lat miał problemy ze znalezieniem pracy, potem zakaz publikowania jego tekstów wprowadził sam Władysław Gomułka.
Później jednak przez kilkanaście lat był cenionym przez władze dziennikarzem „Polityki", ale prawdziwą karierę zrobił paradoksalnie dopiero dzięki znienawidzonej przez siebie Solidarności. Przyspieszył ją zapewne bezprecedensowy list skierowany przezeń 3 stycznia 1981 r. do I sekretarza KC PZPR Stanisława Kani, w którym proponował strategię władz w nowej sytuacji, w tym (w jednym z wariantów) przewidywał możliwość utworzenia rządu koalicyjnego z katolikami i umiarkowanymi działaczami „S"...
W lutym 1981 r. Urban wszedł w skład utworzonego przez Biuro Polityczne KC PZPR zespołu, którego zadaniem było opracowywanie „opinii i wniosków dotyczących podstawowych dziedzin działania propagandowego". W tym czasie głównym zadaniem było zwalczanie, dezawuowanie „Solidarności".
Jego osobistym pomysłem było np. poinformowanie na początku sierpnia 1981 r., że związek rzekomo zerwał negocjacje z rządem, choć te de facto zostały przez obie strony zawieszone. Był to moment zwrotny – peerelowskie władze przeszły od defensywy do ofensywy propagandowej. A Urban w nagrodę (17 sierpnia) został rzecznikiem rządu.