Rzecznik rządu stanu wojennego: Urban kłamie

Rzecznika rządu nazwano po latach „Goebbelsem stanu wojennego".

Publikacja: 13.12.2016 23:01

Konferencje Jerzego Urbana budziły wśród widzów gniew i oburzenie.

Konferencje Jerzego Urbana budziły wśród widzów gniew i oburzenie.

Foto: EAST NEWS

Jerzy Urban to jedna z najbarwniejszych postaci wśród peerelowskich „elit" w ostatniej dekadzie PRL. Był nie tylko rzecznikiem prasowym rządu (od 1981 r.), ale wręcz ministrem propagandy. W 1992 r. w jednym z programów telewizyjnych Ryszard Bender nazwał go (zresztą całkiem słusznie) „Goebbelsem stanu wojennego".

Droga tego niewątpliwie zdolnego dziennikarza do władz nie była pozbawiona zakrętów. Po krótkim epizodzie w tygodniku „Po Prostu" zlikwidowanym w 1957 r. Urban przez kilka lat miał problemy ze znalezieniem pracy, potem zakaz publikowania jego tekstów wprowadził sam Władysław Gomułka.

Później jednak przez kilkanaście lat był cenionym przez władze dziennikarzem „Polityki", ale prawdziwą karierę zrobił paradoksalnie dopiero dzięki znienawidzonej przez siebie Solidarności. Przyspieszył ją zapewne bezprecedensowy list skierowany przezeń 3 stycznia 1981 r. do I sekretarza KC PZPR Stanisława Kani, w którym proponował strategię władz w nowej sytuacji, w tym (w jednym z wariantów) przewidywał możliwość utworzenia rządu koalicyjnego z katolikami i umiarkowanymi działaczami „S"...

W lutym 1981 r. Urban wszedł w skład utworzonego przez Biuro Polityczne KC PZPR zespołu, którego zadaniem było opracowywanie „opinii i wniosków dotyczących podstawowych dziedzin działania propagandowego". W tym czasie głównym zadaniem było zwalczanie, dezawuowanie „Solidarności".

Jego osobistym pomysłem było np. poinformowanie na początku sierpnia 1981 r., że związek rzekomo zerwał negocjacje z rządem, choć te de facto zostały przez obie strony zawieszone. Był to moment zwrotny – peerelowskie władze przeszły od defensywy do ofensywy propagandowej. A Urban w nagrodę (17 sierpnia) został rzecznikiem rządu.

Jego „gwiazda" zabłysła w pełni po 13 grudnia 1981 r. W ciągu kilku miesięcy po wprowadzeniu stanu wojennego stał się jedną z najbardziej znienawidzonych osób w PRL. Doprowadziły do tego konferencje prasowe, które były starannie wyreżyserowanym spektaklem propagandowym. W maju 1986 r. Polacy pytani przez Centrum Badania Opinii Społecznej o to, jakie najczęściej uczucia budzi swymi wystąpieniami telewizyjnymi, w ponad 28 proc., odpowiadali, że „zdecydowanie negatywne" – gniew, wściekłość, oburzenie, wrogość.

Konferencje Urbana znalazły się na drugim miejscu wśród programów wskazywanych przez widzów, w przypadku których widoczne było podawanie informacji „zupełnie nieprawdziwych". Przegrały jedynie z „Dziennikiem Telewizyjnym".

Mimo takich ocen po 13 grudnia 1981 r. w każdy wtorkowy wieczór w Telewizji Polskiej większość Polaków bacznie oglądało pojedynki „samotnego" rzecznika z dziennikarzami zachodnimi. Choć transmitowane na żywo konferencje były prawdziwym maratonem (trwały początkowo zazwyczaj około godziny, później je skrócono), ich oglądalność była bardzo wysoka i dochodziła nawet do 60 proc.

Wynikało to z faktu, że zdarzało się, że sprowokowany przez zachodnich dziennikarzy potrafił coś chlapnąć, np. to on – oczywiście z oburzeniem – upowszechnił na początku stanu wojennego hasło skandowane podczas jednej z manifestacji: „Zima wasza, wiosna nasza. A na drzewach zamiast liści, będą wisieć komuniści".

Nie zmienia to faktu, że potyczki z zachodnimi dziennikarzami najczęściej wygrywał. Nie sposób jednak się temu dziwić, skoro nie tylko nie odpowiadał na część najbardziej kłopotliwych pytań czy po prostu bezczelnie kłamał, ale też pozwalał sobie na niekonwencjonalne zachowania, jak np. przyniesienie torby prezerwatyw i zaoferowanie ich parze dziennikarzy zachodnich pytających o kwestie związane z profilaktyką zdrowotną.

Inna sprawa to częste wypowiedzi, które dyskwalifikowałyby Urbana jako rzecznika w każdym demokratycznym kraju. Do najgłośniejszych takich przypadków należała odpowiedź na pytanie dotyczące sankcji gospodarczych wobec PRL w reakcji na wprowadzenie stanu wojennego, kiedy to stwierdził, że rząd się wyżywi...

Po 13 grudnia Urban nie tylko realizował politykę propagandową władz, ale też ją współtworzył, wyręczając wręcz Wydział Propagandy KC PZPR. Właściwie przy okazji każdego ważniejszego wydarzenia przedstawiał propozycje działań propagandowych. To on był głównym motorem kampanii wymierzonych w ks. Jerzego Popiełuszkę czy przewodniczącego „S" Lecha Wałęsę. To on proponował utworzenie w MSW służby wykorzystującej „czarną propagandę", czyli świadome kłamstwo. On też – w razie potrzeby – wcielał się w rolę cenzora, dbał o polityczny charakter brutalnych czystek w środowisku dziennikarskim, a nawet proponował stawianie niektórych z dziennikarzy przed sądem.

Nic dziwnego, że w kwietniu 1989 r. powierzono mu inny kluczowy (przed wyborami czerwcowymi) odcinek – kierowanie Polskim Radiem i Telewizją Polską. Jednak nawet on nie był w stanie dokonać cudu i zmienić biegu historii.

Jerzy Urban to jedna z najbarwniejszych postaci wśród peerelowskich „elit" w ostatniej dekadzie PRL. Był nie tylko rzecznikiem prasowym rządu (od 1981 r.), ale wręcz ministrem propagandy. W 1992 r. w jednym z programów telewizyjnych Ryszard Bender nazwał go (zresztą całkiem słusznie) „Goebbelsem stanu wojennego".

Droga tego niewątpliwie zdolnego dziennikarza do władz nie była pozbawiona zakrętów. Po krótkim epizodzie w tygodniku „Po Prostu" zlikwidowanym w 1957 r. Urban przez kilka lat miał problemy ze znalezieniem pracy, potem zakaz publikowania jego tekstów wprowadził sam Władysław Gomułka.

Pozostało 87% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia
Pomogliśmy im odejść z honorem. Powstanie w getcie warszawskim
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Historia
Jan Karski: nietypowy polski bohater
Historia
Yasukuni: świątynia sprawców i ofiar
Historia
„Paszporty życia”. Dyplomatyczna szansa na przetrwanie Holokaustu
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Historia
Przemyt i handel, czyli jak Polacy radzili sobie z niedoborami w PRL