13 grudnia 1981 r. gen. Wojciech Jaruzelski ogłosił wprowadzenie stanu wojennego. Na ulicach miast pojawiły się patrole milicji oraz wojska – żołnierze mieli do dyspozycji czołgi i transportery opancerzone.
Rozpoczął się czas państwowego terroru. W pierwszym tygodniu stanu wojennego internowanych w więzieniach zostało ok. 5 tys. działaczy NSZZ „Solidarność", a także różnych organizacji antykomunistycznych. Wojsko i funkcjonariusze ZOMO metodycznie pacyfikowali zakłady pracy, w których rozpoczęły się strajki. W czasie tłumienia demonstracji oraz rozbijania strajków strzelano do ludzi – ostrą amunicją. Zginęło kilkadziesiąt osób.
Najbardziej dramatyczne wydarzenia miały miejsca na Śląsku. W czasie tłumienia strajku okupacyjnego w kopalni Wujek zomowcy zastrzelili dziewięciu górników, a 24 ranili.
Stan wojenny formalnie został zawieszony po roku, ale represje władz komunistycznych trwały prze kolejne lata. Opozycjoniści byli nękani przez SB, aresztowani, skazywani na wieloletnie więzienie. Np. za zorganizowanie strajku w Wyższej Szkole Morskiej w Gdyni Ewa Kubasiewicz dostała dziesięcioletni wyrok.
Dlaczego przypominam te – wydawałoby się znane wszystkim – fakty? Bo okazuje się właśnie, że część z nich popada w niepamięć. A politycy zdecydowali się je wtłoczyć w bieżącą grę między rządem a opozycją. Niektóre środowiska – głównie skupione wokół lewicy (lata temu związane z komunistyczną władzą) – wykorzystują ten czas do relatywizowania tragicznych wydarzeń.