Prezydent USA Donald Trump odtajnił niedawno część dokumentów związanych z zabójstwem 35. prezydenta Johna Kennedy'ego. Wynika z nich, że jakiś czas przed zamachem Lee Harvey Oswald kontaktował się w Meksyku z KGB. Pobyt Oswalda w ZSRR do dziś pozostaje tajemnicą.
Rzeczpospolita: Dlaczego to fizyk miał uczyć Amerykanina języka rosyjskiego?
Stanisław Szuszkiewicz: Nie wiem, dlaczego mi to powierzyli, nie byłem nawet członkiem partii. Ale uważano mnie za najlepszego znawcę angielskiego na zakładzie, byłem tuż po doktoracie i tłumaczyłem często zagraniczne artykuły naukowe. Przyszedł do mnie sekretarz partii komunistycznej naszego zakładu Lebiezin i powiedział, że mam partyjne zadanie i muszę poduczyć Amerykanina języka rosyjskiego. Uczyliśmy go razem z innym pracownikiem zakładu Saszą Rudeńczykiem, który też znał trochę angielski. Nigdy nie zostawałem z Oswaldem sam na sam. Mieliśmy podszlifować jego rosyjski, który znał wcześniej całkiem nieźle. Odbyliśmy najwyżej osiem spotkań, które trwały około godziny. Po pracy przychodził do mojego laboratorium i zaczynaliśmy lekcję. Zabroniono mi zadawać jakiekolwiek pytania. Nie można było pytać nawet, kim jest, skąd przyjechał i dlaczego jest w ZSRR. Rozmawialiśmy o podstawowych rzeczach dotyczących miasta, zakładu pracy, stołówki i kina.
Czy dyrekcja zakładu traktowała go inaczej niż pozostałych robotników?
Widziałem, jak on pracuje i wiedziałem, że naliczają mu takie pieniądze, na które tak naprawdę nie zapracował. Pracował jako uczeń tokarza i nieraz prosiłem, by nie powierzano mu pewnych rzeczy, by ich nie popsuł. Tokarz z niego był słaby. Nikt wtedy nie wiedział, że on służył w piechocie morskiej. Krążyły różne plotki, że uciekł z amerykańskiej armii, ale pytać go o cokolwiek było zabronione. Zakładam, że miesięcznie dostawał ok. 120 rubli. Za te pieniądze wtedy rodzina mogła godnie żyć. Oprócz tego od ręki dostał mieszkanie w Mińsku. Ludzie się oburzali, bo na takie mieszkanie musieli czekać latami, stojąc w kolejce.