– Co do listy katyńskiej, to na polecenie prezydenta Łukaszenki dwa razy przejrzeliśmy nasze archiwa, w tym archiwa służb specjalnych. I takiej listy tam nie ma. Stalinowska NKWD nie przekazywała podobnych dokumentów władzom regionalnym. Być może znajdują się w centralnym archiwum w Moskwie – powiedział „Rzeczpospolitej" minister spraw zagranicznych Białorusi Uładzimir Makiej.
Pytany o to, czy w Kuropatach pod Mińskiem, gdzie w latach 80. odnaleziono masowe groby ofiar zbrodni stalinowskich, zostanie zbudowany cmentarz wojenny, stwierdził: – Mimo wielu badań nie możemy powiedzieć, że jest to miejsce, gdzie spoczywają polscy żołnierze. Może są tam prochy pojedynczych polskich obywateli, ale na tym etapie budowa polskiego cmentarza nie jest możliwa.
Chociaż kopie
Stwierdzenia te zdumiały historyków i śledczych, tym bardziej że Białorusini deklarują nowe otwarcie w stosunkach z Polską.
Zdaniem prokuratora Marcina Gołębiewicza, szefa pionu śledczego warszawskiego oddziału IPN, w mińskich archiwach powinna się znajdować tzw. białoruska lista ofiar zbrodni katyńskiej. Jeżeli nie oryginalna, to chociaż kopia.
– Przypuszczamy tak na zasadzie analogii. Tak zwana lista ukraińska, dotycząca Bykowni, znajdowała się przecież w archiwum KGB w Kijowie – przekonuje. Władze regionalne sowieckich służb dysponowały takimi danymi. Marcin Gołębiewicz przypomina, że jego pion (od kilku lat prowadzi śledztwo w sprawie zbrodni katyńskiej) występował do władz białoruskich w tej sprawie. – Odmówiono nam odpowiedzi na nasz wniosek, tłumaczono to względami bezpieczeństwa państwa – dodaje śledczy. Jego zdaniem dotarcie do tzw. białoruskiej listy katyńskiej jest niezwykle ważne dla ustalenia pokrzywdzonych w tej zbrodni.