Rzeczpospolita: Mecz z Irlandią, choć o wielką stawkę, można nazwać meczem przyjaźni. Zupełnie inne emocje towarzyszyły nam przy niedawnych spotkaniach z Niemcami. Czy zawsze te kibicowskie relacje wyglądały tak jak dzisiaj?
Robert Gawkowski: Z Irlandią graliśmy po raz pierwszy w 1938 r. Nic jednak nie wiadomo o tym, by na Stadionie Wojska Polskiego w Warszawie pojawili się wtedy irlandzcy kibice. W każdym razie wygraliśmy aż 6:0 i było to najwyższe zwycięstwo naszej reprezentacji przed wojną. Z Niemcami po raz pierwszy graliśmy w grudniu 1933 r. I faktycznie ten mecz był oczkiem w głowie władz, nie tylko piłkarskich... Od dziesięciu miesięcy w Niemczech rządził Adolf Hitler, a mecz graliśmy w Berlinie. Jednak wtedy niemieccy kibice powitali polską reprezentację kwiatami, a kapitan naszej reprezentacji Jerzy Bułanow wspominał, że naprawdę odczuwali olbrzymią gościnność Niemców. Mecz przegraliśmy, ale honorowo, bo tylko 0:1.
Kiedy po raz pierwszy podejmowaliśmy Niemców w Warszawie?
Rewanż zagraliśmy prawie rok później, we wrześniu 1934 r. Na trybunach padł rekord frekwencji: 30 tys. widzów. Do stolicy przyjechała kilkutysięczna kolonia – jak to określały ówczesne gazety – kibiców niemieckich. I tu także padł rekord, tym razem turystyczny, bo nigdy wcześniej Warszawy nie odwiedziło aż tylu turystów naraz.
Jak Niemcy zachowywali się na stadionie?