Ten tekst powstał z powodu książki, nie jest jednak jej recenzją. Ma być, przynajmniej w zamiarze, zrodzonym z osobistego odczytania tej książki zaproszeniem na spotkanie z dziełem literackim wybitnym, erudycyjnym, wielowarstwowym; opowieścią o czasach minionych, ale snutą z dzisiejszej perspektywy, lekturą trudną, wymagającą, ale pochłaniającą, odwdzięczającą się po wielokroć, w każdym z rozdziałów, za poświęcony jej czas i skupienie.
„Spadła na nas wielka księga" – tymi słowami w magicznych podziemiach krasnogrudzkiego dworu 21 lutego 2015 r. Krzysztof Czyżewski rozpoczął rozmowę z Olgą Tokarczuk o jej powieści. „Księgi Jakubowe" – bo o nich tu mowa – to rzecz rzeczywiście wielka i nie chodzi tylko o imponującą objętość. W swej powieści o przeszłości autorka sięga do okresu w polskiej beletrystyce słabo rozpoznanego, zabiera bowiem czytelnika na wyprawę po Rzeczypospolitej i krajach ościennych II połowy XVIII w., do czasów, gdy zdobne różnorodnością kultur, narodów i języków, ale pogrążone w społecznym i politycznym chaosie potężne niegdyś państwo w środku Europy zmierzało ku katastrofie rozbiorów. Na tym tle prezentuje losy dwóch szczególnych ludzi: Jakuba Franka, skrajnie ocenianego przez współczesnych i potomnych, charyzmatycznego twórcy i przywódcy radykalnej herezji w łonie judaizmu, oraz Benedykta Chmielowskiego, księdza katolickiego i pierwszego polskiego encyklopedysty, w utworze Tokarczuk bohatera mniej wyeksponowanego niż Frank, niemniej istotnego, bo reprezentującego warstwy uprzywilejowane, z którymi żydowski herezjarcha prowadził swą skomplikowaną i niebezpieczną grę. Rolę narratorów powierza autorka postaciom z epoki, dzięki temu tworząc obraz panoramiczny i bogaty w szczegóły, choć każe im także często komentować realia sarmackiego królestwa językiem i w duchu bardzo współczesnym.
Temat kuszący, opowieść niespieszna. Niektórzy być może uznają, że brakuje w niej dramatyzmu, napięć, kulminacji, nawet konsekwencji stylistycznej, ale pisarka wybrała inną narrację. Niemodną, rzadko dziś spotykaną, niemal anachroniczną – „Księgi Jakubowe" to kronika, almanachowy zbiór relacji o wydarzeniach, tych drobnych, codziennych, choćby z życia rodzin frankistów, i tych historycznych, jak obłożenie naśladowców Franka cheremem, klątwą żydowską, przez ortodoksyjnych talmudystów, o dysputach religijnych w Kamieńcu i Lwowie czy o konfederacji barskiej. Wielu krytyków próbowało koniecznie umieścić powieść Tokarczuk w kontekście Sienkiewiczowskiej Trylogii, skoro więc takie porównywanie jest uprawnione, ja odnajduję w niej raczej echa silva rerum, pamiętników i gawęd szlacheckich poprzedzających Sienkiewicza, a z odniesień współczesnych pewne podobieństwa do „Wahadła Foucaulta" Eco, z tym oczywiście zastrzeżeniem, że peregrynacje metafizyczno-historyczne włoskiego mistrza słowa to zabawa z konwencją sensacyjną i teorią spiskową, niepretendująca do miana prozy historycznej.
Nawigacja w tej gęstej fabule nie jest sprawą prostą. Zanurzenie się w „Księgach..." oznacza od razu zanurzenie się w historycznym epizodzie, opowieść rozpoczyna się bowiem w 1752 r. na Podolu, na plebanii księdza Benedykta Chmielowskiego w Firlejowie pod Rohatynem. A potem już na dobre zaczyna się, jak głosi w swej pierwszej części barokowy podtytuł powieści, „wielka podróż przez siedem granic, pięć języków i trzy duże religie, nie licząc tych małych". Warto zatem podróż tę nieco ułatwić, przypominając czasy i ludzi, o których przyjdzie czytać, gdy „Księgi Jakubowe" weźmiemy do ręki.
Rzeczpospolita u kresu
W 1752 r. na tronie polskim zasiadał August III Sas. Mógł to być nieszczęsny Stanisław Leszczyński, jeden z najbardziej światłych władców, jakich miała Rzeczpospolita, który królował już w pierwszej dekadzie XVIII w. Jednak ten zwolennik reform i wzmocnienia państwa, autor, a w każdym razie propagator idei zawartych w głośnym traktacie politycznym „Głos wolny wolność ubezpieczający" nie podobał się potężnym mocarstwom ościennym, Rosji, Prusom i Austrii, które wtedy już właściwie otwarcie decydowały o kierunkach zarówno zagranicznej, jak i wewnętrznej polityki polskiej. W rezultacie w 1733 r. władzę objął kolejny z Wettinów, syn Augusta II Mocnego, a Leszczyński rozpoczął wkrótce długie panowanie w księstwie Lotaryngii, które tej krainie przyłączonej po jego śmierci do Francji przyniosło spokój, rozwój i dobrobyt.