Zamach na Abrahama Lincolna. Strzały, które zmieniły Amerykę

152 lata temu, 15 kwietnia 1865 r. zginął Abraham Lincoln. Okoliczności zamachu na jego życie do dzisiaj budzą niemałe kontrowersje. Wiele wskazuje na to, że padł on ofiarą spisku politycznego.

Aktualizacja: 14.04.2017 13:30 Publikacja: 14.04.2017 00:01

Foto: rp.pl

Współczesna historiografia amerykańska uczyniła z 16. prezydenta Stanów Zjednoczonych nieskazitelnego bojownika o zniesienie niewolnictwa i zachowanie jedności amerykańskiej Unii. W literaturze amerykańskiej tylko Jerzy Waszyngton i Thomas Jefferson są stawiani na równi z Abrahamem Lincolnem. O ich historycznym kulcie świadczą trzy pomniki wybudowane w centrum amerykańskiej stolicy. Naprzeciwko wzgórza kapitolińskiego, na którym ma swoją siedzibę amerykański Kongres, oraz białego obelisku upamiętniającego pierwszego prezydenta Stanów Zjednoczonych, zbudowano na wzór starożytnej greckiej świątyni mauzoleum Abrahama Lincolna. Za 36 kolumnami zewnętrznymi, symbolizującymi liczbę stanów Unii w dniu śmierci tego prezydenta, znajduje się wysoki na 5,8 metra posąg Lincolna dłuta Daniela Chestera Frencha. Zadumany prezydent zasiada na fotelu przypominającym tron gromowładnego Zeusa, a nad jego głową znajduje się napis: „W tej świątyni tak jak w sercach ludzi, dla których ocalił Unię, pamięć o Abrahamie Lincolnie zawsze będzie święta". Warto pamiętać, że ta inskrypcja, podobnie jak całe mauzoleum, powstała dopiero 57 lat po śmierci Abrahama Lincolna, kiedy ostygły spory na temat roli, jaką odegrał ten człowiek w amerykańskiej historii.

Mieszkańcy południowych stanów USA, które, działając zgodnie z konstytucją, dokonały secesji i tworzyły w latach 1861–1865 własne państwo, jakim były Skonfederowane Stany Ameryki (ang. Confederate States of America, CSA), mają często całkowicie odmienną opinię na temat rządów 16. prezydenta Stanów Zjednoczonych. Do dzisiaj w wielu środowiskach patriotycznych amerykańskiego Południa Lincoln jest jednoznacznie utożsamiany z dyktatorem, który nie tylko nie uszanował prawa do secesji wolnych stanów, ale który wręcz siłowo narzucił rolniczemu Południu abolicję niewolników – głównej siły roboczej tego regionu – oraz wprowadził na ich terytorium wojska okupacyjne, które dokonały największych zniszczeń infrastruktury w historii niepodległej Ameryki.

W historiografii jankeskiej wojna secesyjna jest przedstawiana jako patriotyczna próba utrzymania jedności Ameryki i uwolnienia czterech milionów niewolników spod okrutnej władzy południowych plantatorów. Z kolei dla południowców wejście wojsk unii na ich plantacje i do ich miast oznaczało zniszczenie ich kultury i własności. Do dzisiaj wśród mieszkańców Richmond, byłej stolicy Skonfederowanych Stanów Ameryki, żywa jest pamięć o zniszczeniach i barbarzyństwie wojsk Unii. Szczególnie, że w ataku na stolicę konfederacji wziął udział 25. Pułk Piechoty, złożony głównie z byłych murzyńskich niewolników zmobilizowanych do Kolorowych Oddziałów Stanów Zjednoczonych (USCT). A przecież Richmond było miastem szczególnym. To tutaj w kościele episkopalnym św. Jana wielki amerykański patriota, adwokat i orator Patrick Henry po raz pierwszy wezwał w 1775 r. zgromadzonych słuchaczy do walki o niepodległość słowami: „Daj mi wolność lub daj mi śmierć". Jego słuchaczami tego dnia byli dwaj obywatele Wirginii – pułkownik Jerzy Waszyngton i jego przyjaciel, wybitny prawnik i architekt Thomas Jefferson. Ten ostatni, jeszcze jako gubernator Wirginii, zaprojektował razem z Jamesem Madisonem kilka centralnych budynków Richmond, które zostały zniszczone przez wojska Unii w 1865 r. Południowcy zdają się nie pamiętać, że na początku kwietnia 1865 r. to wojska konfederackie zaminowały i częściowo podpaliły Richmond, nie chcąc, aby miasto stało się bazą zaopatrzeniową dla wojsk Północy.

Przystojny fanatyk

3 kwietnia 1865 r., kiedy Abraham Lincoln przechadzał się w zadumie po zrujnowanych ulicach Richmond, jego przyszły zabójca John Wilkes Booth wyjechał z kochanką do Newport – najpopularniejszego wówczas wśród mieszkańców Północy kurortu nadmorskiego w stanie Connecticut. Do dzisiaj Newport jest miastem wyższych sfer, ludzi bajecznie bogatych i mających ogromny wpływ na politykę państwa. John Wilkes Booth był wtedy niezwykle popularnym aktorem, który mógł sobie pozwolić na drogie wyjazdy do Newport. Finansowo wspierała go także narzeczona – piękna Lucy Lambert Hale, córka potężnego i zamożnego senatora Johna Parkera Hale'a z New Hampshire – osobistego przyjaciela prezydenta Abrahama Lincolna. W Waszyngtonie ciemnowłosa piękność nie afiszowała się znajomością z przystojnym aktorem. W wyższych kręgach towarzyskich stolicy była raczej postrzegana jako przyszła żona Roberta Todda Lincolna, dwudziestojednoletniego syna prezydenta. Podobnie jak jej ojciec, dziewczyna była znana z fanatycznego uwielbienia dla Lincolna. Nie tylko podzielała koncepcję powszechnej abolicji niewolników, ale też brała aktywny udział we wszystkich akcjach wspierających wojska Unii. W jaki sposób nawiązał się tak burzliwy romans między zwolenniczką polityki Lincolna i fanatycznym secesjonistą z Południa i jaki miał on związek z późniejszym zamachem na prezydenta Lincolna?

Prawdopodobnie obydwoje połączyła rzadka w tamtych czasach skłonność do swobody obyczajowej. Wspólne miłosne wypady Johna Wilkesa Bootha i panny Lucy Hale do Newport, słynącego z hulaszczego charakteru, były jak na tamte czasy dowodem wyjątkowo liberalnego podejścia do życia seksualnego. Jednocześnie byli ludźmi o skrajnie odmiennym światopoglądzie. Świadczyć może o tym choćby ich reakcja na uchwalenie przez Kongres w 1865 r. XIII poprawki do konstytucji, która całkowicie znosiła niewolnictwo na terenie wszystkich 36 stanów USA. John pogrążył się w rozpaczy, natomiast Lucy radośnie świętowała to wydarzenie wraz z innymi mieszkańcami Waszyngtonu. Ich znajomość rozpadła się definitywnie dopiero 3 kwietnia 1865 r., kiedy na ulicach Newport rozeszła się wieść o zdobyciu przez wojska Unii Richmond i ucieczce prezydenta CSA Jeffersona Davisa.

Polityka wygrała z uczuciami. Jedyna kobieta, z którą Booth chciał założyć rodzinę i która mogłaby go powstrzymać przed zabójstwem prezydenta, odeszła z przyczyn światopoglądowych. To jeszcze bardziej nasiliło w nim osobistą nienawiść do Abrahama Lincolna.

Kanadyjski Gabinet

Do niedawna uważano, że dopiero po zerwaniu znajomości z Lucy Hale przepełniony goryczą John Wilkes Booth całkowicie poświęcił się koncepcji ukarania prezydenta Lincolna za „krzywdy" uczynione stanom południowym. Jednak wiele najnowszych odkryć kwestionuje tę opinię. Nieznane dotąd dokumenty, opublikowane niedawno w książce „Zabić Lincolna" autorstwa Billa O'Reilly i Martina Dugarda, wskazują, że John Wilkes Booth był uczestnikiem spisku zawiązanego przez bardzo szerokie gremium wpływowych mieszkańców Południa oraz niektórych polityków z Północy.

Już w październiku 1864 r. Booth jeździł po instrukcje do Montrealu. Tu prawdopodobnie poznał wielu konspiratorów, w tym agentów specjalnych prezydenta Davisa, którzy tworzyli tzw. Kanadyjski Gabinet Konfederacji i opracowali kilka alternatywnych opcji zamachu na legalne władze w Waszyngtonie. W tym czasie prezydent Konfederacji zdecydował się na kroki rzadko stosowane w tamtej epoce i uważane za wysoce niehonorowe. Przeznaczył zawrotną nagrodę miliona dolarów w złocie na stworzenie ośrodków wywiadu w miastach Unii i organizację szeregu akcji sabotażowych, w tym prawdopodobnie zamachu na samego prezydenta.

Hipoteza, jakoby sam Jefferson Davis wydał wyrok na swojego przeciwnika z Waszyngtonu, jest bardzo kontrowersyjna. Istniało wiele okazji ku temu, by bez większych problemów dokonać zamachu na życie prezydenta Abrahama Lincolna w czasie wojny. Autorzy książki „Zabić Lincolna" podkreślają, że jedną z takich okazji były samotne spacery bardzo wysokiego prezydenta Lincolna na pokładzie statku „River Queen" w City Point, mieście, gdzie żyło wielu szpiegów Konfederacji. Już wtedy prezydent mógł się stać łatwym celem dla snajpera. A jednak mimo licznych wizyt na linii frontu i poruszania się w miejscach publicznych przy braku obstawy nigdy nie odnotowano próby zamachu na jego życie. Podobnie nigdy ze strony Unii nie podjęto próby zamachu na prezydenta CSA Jeffersona Davisa, który po wojnie, mimo zarzutu zdrady stanu, został zwolniony przed procesem za poręczeniem elit Południa i Północy USA. Zabójstwo głowy państwa było wówczas traktowane nie tylko jako czyn haniebny, ale wręcz urągający „prawom boskim".

A jednak wiele na nowo przebadanych dokumentów dowodzi, że John Wilkes Booth nie tylko nie działał sam, ale był zaledwie drobnym trybikiem wielkiego politycznego spisku, którego celem był szesnasty prezydent USA. Pierwotnie Booth nie zamierzał zabijać prezydenta, lecz jedynie go uprowadzić z Waszyngtonu, traktować z szacunkiem i za jego uwolnienie żądać uznania secesji Południa. W sierpniu 1864 r. Booth zachorował na różę – chorobę skórną wywołaną przez paciorkowce. Ze względu na szpecące wykwity na skórze twarzy aktor musiał zrezygnować z występów. Czas ten wykorzystał do nawiązania kontaktów z dawnymi przyjaciółmi, o których wiedział, że tak jak on głęboko wierzą w model społeczeństwa opartego na niewolnictwie. Micheal O'Laughlen i Samuel Arnold przystali na pomysł porwania prezydenta ze stolicy i wydania go dopiero za gwarancję pokoju między Unią i zbuntowanym Południem. Pierwsze spotkanie spiskowców odbyło się w hotelu Barnum's City w Baltimore. Przyjaciele ustalili, że od tej pory będą poszukiwać i werbować nowych członków spisku, szczególnie ludzi znających szlaki wodne, nieznane ścieżki wśród lasów Wirginii i Marylandu i bezbłędnie posługujących się bronią. Grupa spiskowców szybko zdobyła zaufanie i uznanie ze strony wywiadu Konfederacji, ponieważ w czasie wspomnianego wcześniej pobytu Bootha w Montrealu w październiku 1864 r. otrzymał on z kasy Kanadyjskiego Gabinetu czek na bardzo dużą kwotę 1,5 tys. dolarów.

Wywiad Południa i Kanadyjski Gabinet Konfederacji wystawiły Boothowi także tajny list polecający, dzięki któremu mógł nawiązać kontakt z najważniejszymi i najbardziej wpływowymi zwolennikami Południa w Marylandzie. Wśród tej grupy znajdowali się lekarz Samuel Mudd i John Harrison Surratt, którego matka, 42-letnia Mary Eugenia Jenkins Surratt, była właścicielką domu zbudowanego na granicy stanu. To tam miał być przetrzymywany porwany prezydent Lincoln. Na marginesie tej historii warto wspomnieć, że chociaż udział Mary Surratt w spisku na życie prezydenta budzi liczne kontrowersje, to została ona szczególnie surowo potraktowana. Jako pierwsza kobieta w historii Ameryki została skazana na karę śmierci przez rząd federalny Stanów Zjednoczonych. Stracono ją wraz z Lewisem Powellem, Davidem Heroldem i George'em Atzerodtem 7 lipca 1865 r. na olbrzymiej drewnianej szubienicy zbudowanej na placu waszyngtońskiego więzienia wojskowego. Jej syn uniknął stryczka dzięki ucieczce do Europy. W Watykanie wstąpił do ochotniczego oddziału lekkiej piechoty żuawów papieskich uformowanego za czasów pontyfikatu papieża Piusa IX. Rozpoznany przez starego przyjaciela Henriego Beaumont de Sainte-Marie i ambasadora USA przy dworze papieskim Rufusa Kinga został natychmiast aresztowany i wtrącony do lochów papieskich. Decyzją papieża Piusa IX John Harrison Surratt został przekazany władzom Stanów Zjednoczonych 23 października 1866 r. i postawiony przed amerykańskim sądem. Ku zdziwieniu opinii publicznej Surrat nie podzielił jednak losu matki i pozostałych konspiratorów. Sąd zwolnił go za olbrzymią jak na tamte czasy kaucją wynoszącą 2,5 tys. dol.

Krwawy spektakl

Czy prezydent Abraham Lincoln mógł uniknąć śmierci? Prawdopodobnie gdyby został porwany, zachowałby życie. Spiskowcy planowali uprowadzić go 17 marca 1865 r. ze znajdującej się o pięć kilometrów od Białego Domu letniej rezydencji w Old Soldier's Home. Abraham Lincoln miał być dostarczony bez żadnego uszczerbku na zdrowiu do Richmond, gdzie prawdopodobnie stanąłby przed trybunałem wojennym Konfederacji. Wydaje się, że wspomniany Kanadyjski Gabinet Konfederacji wyraził zgodę jedynie na porwanie, a nie na zabójstwo prezydenta. Z Montrealu Booth otrzymał 4 tys. dolarów, za które kupił karabiny, rewolwery, sztylety i kajdanki. Niemal w ostatniej chwili Abraham Lincoln zmienił plany i zrezygnował z wyjazdu, decydując się wziąć udział w uroczystości wręczenia zdobycznego sztandaru Konfederacji swojemu wiernemu przyjacielowi, 14. gubernatorowi Indiany Oliverowi Mortonowi. W ten sposób zupełnie nieświadomie i przypadkowo przesądził o własnym losie.

W opinii wielu historyków kolejna okazja do porwania prezydenta miała miejsce 11 kwietnia 1865 r. Tego dnia wygłosił on z okna Białego Domu przemówienie, którego głównym przesłaniem było stwierdzenie, że „stany południowe nigdy nie wystąpiły z Unii, a teraz znajdują się bezpiecznie w domu". Dla wielu południowców, których bliscy zginęli na froncie wojny secesyjnej, był to szczególnie bolesny policzek. Ta wypowiedź oraz ogłoszona dzień później kapitulacja wszystkich wojsk Konfederacji przelała czarę goryczy sfrustrowanego Johna Bootha. Dowiedziawszy się dwa dni później – w Wielki Piątek 1865 r. – że prezydent dostał zaproszenie na występy w Teatrze Forda, podjął ostateczną decyzję o zamachu.

Tego samego dnia miał się rzekomo spotkać ze wspomnianą wcześniej Mary Surratt, matką spiskowca Johna H. Surratta, i przekazać jej informację, że zamierza wieczorem zabić prezydenta. Zabójstwo głowy państwa miało zapoczątkować istną lawinę zamachów w Waszyngtonie. Booth chciał chaosu, destabilizacji państwa na każdym jego poziomie. Mary Surratt miała przekazać Lewisowi Powellowi rozkaz zabicia sekretarza stanu Williama Sewarda, a George'owi Atzerodtowi – wiceprezydenta Andrew Johnsona.

14 kwietnia 1865 r. Abraham Lincoln był w znakomitym nastroju, czego przejawem było szybkie ułaskawienie podczas obiadu żołnierza skazanego na śmierć za dezercję. Do Teatru Forda para prezydencka miała się udać w towarzystwie generała Granta z żoną. Z przyczyn osobistych Grantowie nie przyjęli zaproszenia. Być może tym samym głównodowodzący sił Unii uniknął losu swojego zwierzchnika. W ostatniej chwili przed wyjściem do teatru prezydentowi przedstawiono drugą tego dnia propozycję ułaskawienia żołnierza podejrzanego o szpiegostwo na rzecz Konfederacji. Prezydent długo się zastanawiał, zanim złożył podpis.

Tymczasem John Booth, zmartwiony faktem, że Lincoln nie przyjechał do teatru, zalewał złość w barze po drugiej stronie ulicy. Z wisielczego odrętwienia wytrąciły go wiwaty na cześć wysiadającego z powozu prezydenta. Los jednak mu sprzyjał. Kiedy państwo Lincolnowie weszli do loży prezydenckiej, przerwano przedstawienie i zagrano melodię powitalną dla prezydentów „Hail to the Chief". Dla Bootha był to sygnał do działania.

Do dzisiaj pozostaje tajemnicą, dlaczego dwóch policjantów z obstawy prezydenta, zawsze strzegących wejścia do loży prezydenckiej, tego wieczoru gdzieś zniknęło. O 22.15 niezatrzymywany przez nikogo John Booth zjawia się niczym duch za plecami prezydenta w ciemnej jak grób loży. Kiedy publicznością miotają salwy śmiechu, z broni zamachowca wylatuje zabójczy pocisk, który przeszywa kość potyliczną Abrahama Lincolna i, jak dowiedzie późniejsza autopsja, utkwi w szarej substancji mózgowej tuż za okiem prezydenta. Pierwszą osobą, która reaguje na huk strzału, jest siedzący w sąsiedniej loży major Henry Reed Rathbone, który rzuca się z gołymi pięściami na zamachowca uzbrojonego w długi nóż. Major upada pod gradem ciosów Bootha, z rozciętego bicepsu jego prawej ręki krew leje się potokiem. Booth odwraca się do publiczności i krzyczy: „Wolność!". Wielu bywalców Teatru Forda poznaje młodego, przystojnego aktora, znanego ze swoich kaskaderskich wyczynów na scenie. Jednak tym razem skok z loży na scenę mu nie wychodzi. Ostroga zahacza o znienawidzony gwieździsty sztandar Unii i John Booth spada bezwładnie na scenę. O dziwo, kiedy Booth leży przez dłuższy czas na pustej scenie niemal zemdlony od przeszywającego go bólu, nikt się nie zrywa, by go obezwładnić. W końcu zamachowiec wstaje na nogi i gwałtownie, wręcz szaleńczo wymachuje w kierunku widowni swoim długim nożem, mówiąc słabym głosem: „Południe będzie wolne". Dopiero wtedy na sali słychać donośny głos krwawiącego majora Rathbone'a: „Zatrzymajcie tego człowieka!". Publiczność patrzy na tę scenę w milczeniu, jak zaklęta.

Mijają sekundy dramatycznej ciszy, po czym w jednym momencie, niczym na czarodziejskie zawołanie, rozpoczyna się prawdziwe piekło. Część mężczyzn rzuca się z furią w oczach w kierunku sceny, tratując po drodze dzieci i kobiety. Jedni chcą ująć zamachowca, inni ratować prezydenta, jeszcze inni histerycznie uciekają do drzwi wyjściowych. Panika tłumu jedynie sprzyja ucieczce Bootha. Przy tylnych drzwiach teatru dogania go lokalny stolarz Jake Ritterspaugh. Unika ciosów nożem zadawanych przez Bootha, ale nie potrafi go zatrzymać. Zamachowiec wymyka się przez drzwi, wskakuje na konia, po czym niknie w ciemnościach amerykańskiej stolicy.

Co ważne, po raz pierwszy w historii Waszyngtonu mosty nie zostają zamknięte na noc. Dzięki temu John W. Booth i David Harold nie tylko uciekają ze stolicy, ale tej samej nocy przedostają się nieniepokojeni przez nikogo po bezdrożach Marylandu do stojącego na uboczu domu lekarza i sympatyka Południa Samuela Mudda. Znamienne, że tego dnia nikt w stolicy nie wysyła telegramów nakazujących pościg za zamachowcami.

Tego samego dnia dwaj inni zamachowcy próbują zabić czołowych przywódców Unii. Niemiecki imigrant, 35-letni George Andreas Atzerodt, wbiega do pokoju nr 126 w waszyngtońskim Kirkwood House z zamiarem zamordowania wiceprezydenta Andrew Johnsona. Z niewiadomych powodów w ostatniej chwili załamuje się i wybiega z budynku. Do końca dnia będzie zapijać swoją rozpacz w stołecznych knajpach. Łatwo wytropiony przez obstawę wiceprezydenta wydaje bez żadnych oporów nazwiska konspiratorów i zdradza szczegóły spisku. Ta współpraca z wymiarem sprawiedliwości nie uchroni go jednak od stryczka.

W tym czasie trzeci spiskowiec, Lewis Powell, przychodzi do domu chorego sekretarza stanu, podając się za przedstawiciela lekarza rodzinnego, doktora Verdiego. Wszedłszy do pokoju sekretarza stanu zadaje mu ciosy nożem, które jednak nie są śmiertelne, ponieważ polityk po niedawnym wypadku ma założony specjalny gruby gorset. Ciężko ranny sekretarz woła o pomoc rodzinę i służbę. Powellowi udaje się zbiec i po kilku dniach dostać do domu Mary Surratt. Tutaj czuje się bezpiecznie. Nie wie jednak, że załamany Atzerodt sypie wszystkich bez najmniejszych oporów. Wkrótce potem Mary Surratt wraz z Powellem zostają aresztowani.

Wielka zmowa

Prezydent umiera w strasznej agonii o godzinie 7.22 następnego dnia po zamachu. Nadal jednak nikt nie rozsyła telegramów z rozkazami aresztowania zamachowców. Ten fakt, jak i nieobecność strażników w Teatrze Forda czy niezamknięcie waszyngtońskich mostów w noc masakry stawiają bardzo poważne pytanie o naturę tego zamachu. Dzisiaj wiemy, że był on dziełem kilku fanatyków. Wiemy też, że był sponsorowany przez Kanadyjski Gabinet Konfederacji oraz wpływowych zwolenników Południa żyjących w Marylandzie.

Pozostaje jednak pytanie, czy nie był konspiracją na o wiele większą skalę, w której brali udział także ci politycy Północy, którzy bali się, że rządy Abrahama Lincolna idą w jakimś niebezpiecznym dla amerykańskiej wolności kierunku. Obecnie historycy uważają, że największym sukcesem Lincolna było uchwalenie przez Izbę Reprezentantów XIII poprawki do konstytucji amerykańskiej. Miał to być cel sam w sobie, ważniejszy niż jedność narodu. Ale jest to spojrzenie współczesne. Sam Abraham Lincoln nie wierzył w to, że czarnoskóry człowiek, uprowadzony z dżungli, nauczony kilku słów po angielsku i ledwo posługujący się narzędziami stworzonymi przez cywilizację białego człowieka, może być obywatelem w pełnym tego słowa znaczeniu.

Nie można dzisiaj zlekceważyć bólu i frustracji Południowców po tym, jak Lincoln brutalnie odrzucił zagwarantowane w konstytucji prawo do secesji wolnych stanów i siłowo przywrócił ich „jedność" kosztem życia 620 tys. Amerykanów. Przymusowy powrót Południa w skład Unii był złamaniem fundamentalnych praw kształtujących ten związek. Dlatego Południowcy uważali go jeszcze przez dekady za zwykłą aneksję i jankeską okupację. Pod rządami Abrahama Lincolna rząd federalny w Waszyngtonie pokazał swoją nadrzędność wobec wszelkiego separatyzmu lokalnego. To był początek epoki Wielkiego Brata z Waszyngtonu.

Wynik wojny secesyjnej ustanawiał nowe rozdanie własności i władzy w Ameryce. Wielkie majątki i latyfundia niepokornych Południowców zostały przejęte przez potentatów przemysłowych z Północy. Dlatego Lincoln, chociaż urósł w oczach jankesów do roli mitycznego herosa, jest jedną z najbardziej nielubianych i kontrowersyjnych postaci w Dixie – krainie bawełny.

Należy jednak podkreślić, że ci sami mieszkańcy Południa, mimo swojego negatywnego stosunku do polityki Abrahama Lincolna, uznali czyn Johna W. Bootha za haniebny. Pomocy nie okazali mu też przedstawiciele dawnego wywiadu Konfederacji. 26 kwietnia zabójca 16. prezydenta USA zginął śmiertelnie raniony przez nowojorskiego kawalerzystę. Niecałe trzy miesiące później, 7 lipca 1865 r., powieszeni zostali czterej pozostali konspiratorzy.

Współczesna historiografia amerykańska uczyniła z 16. prezydenta Stanów Zjednoczonych nieskazitelnego bojownika o zniesienie niewolnictwa i zachowanie jedności amerykańskiej Unii. W literaturze amerykańskiej tylko Jerzy Waszyngton i Thomas Jefferson są stawiani na równi z Abrahamem Lincolnem. O ich historycznym kulcie świadczą trzy pomniki wybudowane w centrum amerykańskiej stolicy. Naprzeciwko wzgórza kapitolińskiego, na którym ma swoją siedzibę amerykański Kongres, oraz białego obelisku upamiętniającego pierwszego prezydenta Stanów Zjednoczonych, zbudowano na wzór starożytnej greckiej świątyni mauzoleum Abrahama Lincolna. Za 36 kolumnami zewnętrznymi, symbolizującymi liczbę stanów Unii w dniu śmierci tego prezydenta, znajduje się wysoki na 5,8 metra posąg Lincolna dłuta Daniela Chestera Frencha. Zadumany prezydent zasiada na fotelu przypominającym tron gromowładnego Zeusa, a nad jego głową znajduje się napis: „W tej świątyni tak jak w sercach ludzi, dla których ocalił Unię, pamięć o Abrahamie Lincolnie zawsze będzie święta". Warto pamiętać, że ta inskrypcja, podobnie jak całe mauzoleum, powstała dopiero 57 lat po śmierci Abrahama Lincolna, kiedy ostygły spory na temat roli, jaką odegrał ten człowiek w amerykańskiej historii.

Pozostało 94% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia
Pomogliśmy im odejść z honorem. Powstanie w getcie warszawskim
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Historia
Jan Karski: nietypowy polski bohater
Historia
Yasukuni: świątynia sprawców i ofiar
Historia
„Paszporty życia”. Dyplomatyczna szansa na przetrwanie Holokaustu
Historia
Naruszony spokój faraonów. Jak plądrowano grobowce w Egipcie