Swą wcześniejszą krytykę działań Polaków odkupił krzyżami Legii Honorowej i awansami. Cztery dni później cesarz opuścił Smoleńsk i szukając śladów uchodzących Rosjan, ruszył starą drogą smoleńską przez Wiaźmę na Możajsk i Moskwę. Ciągnący z polskim V Korpusem Jan Weyssenhoff jeszcze po latach przeklinał „marsz częstokroć bez śladu ludzkiego, przez błota i lasy; ani karty dobrej topograficznej, ani przewodnika, gdyż wszyscy mieszkańcy uciekali przed nami. Po większej części kierowaliśmy się tylko na głos dział, które prawie co ranek i wieczór brzmiały w przedniej straży króla Joachima (Murata – A.N.). Rosjanie, ustępując, Francuzi, zajmując stanowiska, zawsze zamieniali kilka strzałów armatnich i na tem się kończyło, a dla nas to była jedyna wskazówka, na jakiej wysokości i w jakiem oddaleniu zatrzymać się mamy. Pochód zatem naszego wojska był niebezpieczny, trudny i głodny”.

Wobec słabnącego morale wciąż uchodzącego wojska dociągający na cztery dni marszu do starej stolicy carów Kutuzow nie mógł dłużej zwlekać z wydaniem bitwy. Chroniąc obie drogi smoleńskie (starą i nową) i opierając pozycję o wioski Borodino, Siemionowskoje i Szewardino, szykował obronę. Miał 155 – 157 tys. ludzi, w tym jedynie 115 tys. regularnego żołnierza oraz 11 tys. kozaków i 28,5 tys. opołczeńców. Siłę ognia zapewniały im 624 działa – trzecią ich część stanowiły ciężkie armaty i jednorogi. Naprzeciw nadchodziło 130 – 135 tys. żołnierzy Wielkiej Armii z 587 działami. Tylko co dziesiąte działo Napoleona było cięższego wagomiaru.

Do starcia doszło wreszcie 5 września pod Szewardino, gdzie według planu Kutuzowa wielka pięciokątna reduta z 36 działami i 11 tys. żołnierzy miała obronić jego lewą flankę. Chociaż wsparte przez 190 dział doborowe dywizje Davouta, piechota Poniatowskiego oraz polska i francuska jazda miały trzykrotną przewagę, walczono aż do nocy. Polski i francuski ogień zmusił stopniowo do milczenia rosyjską artylerię i zmieszał ubezpieczającą ją piechotę. W nocy Rosjanie odeszli.