Rzeczpospolita: Dokładnie 35 lat temu, 6 września 1982 r., terroryści z tajemniczej Powstańczej Armii Krajowej zaatakowali ambasadę PRL w Bernie, biorąc zakładników i żądając zniesienia stanu wojennego. Dlaczego te wydarzenia do dziś owiane są taką tajemnicą?
Dr Przemysław Gasztold: Był to ewenement, jeśli chodzi o terroryzm wymierzony przeciwko władzom PRL. To było pierwsze i na razie ostatnie zajęcie zbrojne ambasady, kiedy polscy dyplomaci zostali uwięzieni jako zakładnicy. Tajemnica dotyczy tego, że do dzisiaj w sumie nie wiadomo, o co tak naprawdę chodziło porywaczom. Powstańcza Armia Krajowa początkowo wysunęła żądanie zniesienia stanu wojennego w Polsce i uwolnienia internowanego Lecha Wałęsy. Jednak te postulaty polityczne szybko ustąpiły miejsca finansowym. Porywacze zażądali w końcu okupu za każdego zakładnika. To może świadczyć o tym, że cała ta akcja nie była do końca zaplanowana jako akt terroru z polityką w tle, jak wiele ataków terrorystycznych znanych chociażby z Bliskiego Wschodu. Kolejny znak zapytania dotyczy samej organizacji terrorystycznej i jej lidera Floriana Kruszyka. Jeszcze przed atakiem na ambasadę jego nazwisko pojawiało się w dokumentach wywiadu PRL w kontekście dziwnych związków z zagranicznymi służbami specjalnymi.
Jak zakończyła się ta historia?
Zakładników uwolniła szwajcarska policja, a Kruszyk ze swoją grupą zostali aresztowani. Ale kluczowe jest to, kto skorzystał na tym ataku. Wciąż bez odpowiedzi pozostaje pytanie, czy nie była to prowokacja mająca na celu przejęcie tajnych materiałów wywiadowczych ambasady. W czasie akcji odbicia placówki szwajcarskie służby przez jakiś czas nie dopuszczały do budynku polskich dyplomatów, więc mogły przejrzeć wszystkie zakamarki, zapoznać się z dokumentacją, skopiować ją, a następnie przekazać ją innym służbom państw zachodnich. Poza tym polskie władze dostały niejako nauczkę na przyszłość.
To znaczy?