Nieustraszona Alexine Tinné

Alexandrine Tinné, holenderska podróżniczka, z pasją eksplorowała Czarny Ląd. Była pierwszą Europejką, która próbowała przemierzyć Saharę. Zginęła z rąk Tuaregów w 1869 r.

Aktualizacja: 08.03.2024 11:20 Publikacja: 19.08.2018 00:01

Nieustraszona Alexine Tinné

Foto: Wikipedia Commons

Alexandrine Petronella Francina Tinné była jedyną w swoich czasach kobietą podróżującą przez piaski Sahary. Mimo to historia często o niej nie pamięta, na mapach nie odnotowuje się śladów jej wyprawy i ogólnie... przemilcza jej osobę. A właściwie przemilczało. Do niedawna. Za legendę Alexine wzięły się ostatnio kobiety i to właśnie dzięki ich przemożnej fascynacji wróciła do szerszej pamięci.

Ona sama we właściwym czasie zainteresowała się raczkującą wówczas sztuką fotografii; nie tylko nauczyła się robić zdjęcia, ale na dodatek gustowała w wykonywanym przez profesjonalistów portrecie. Posiadamy więc sporo jej fotosów, zawsze odpowiednio wystudiowanych: Alexine rozparta na krześle, w eleganckim kapeluszu, z czyściutkim koronkowym kołnierzykiem pod szyją, w bufiastej atłasowej sukni, prawa ręka (ach, gdyby znała jej późniejsze losy!) kokieteryjnie podpiera elegancką głowę, lewa spoczywa spokojnie na kraju sukni. Panna Tinné jest wymownie elegancka, ma sympatyczną, żywą twarz, pełne uroku migdałowe oczy i nieskażoną jedną zmarszczką skórę. Uroda, jeśli nie bliskowschodnia, to przynajmniej śródziemnomorska i to dość bliska kanonu. Któż by pomyślał, że jest Holenderką?

Z Hagi na podbój świata

Urodziła się 17 października 1835 r. w Hadze jako córka arcyzamożnego kupca Filipa F. Tinné i baronessy Henrietty van Capellen. Ojciec dorobił się wielkich pieniędzy w Wielkiej Brytanii, gdzie wylądował w czasach napoleońskich. Do Holandii wrócił dużo później z majątkiem ulokowanym w licznych skrzyniach złota, a owdowiawszy, poszedł w konkury do dziedziczki jednego z najznakomitszych niderlandzkich tytułów arystokratycznych, córki sławnego wiceadmirała floty, panny Henrietty. Czy małżeństwo starszego kupca z młodą dziewczyną było udane, tego nie wiemy. Wiemy natomiast, że pan Tinné osierocił małą Alexine w wieku lat 10 (sam miał już 73 lata), przez co zyskała dwie rzeczy: status dziedziczki największej w Niderlandach fortuny oraz dozgonną przyjaciółkę, towarzyszkę jej pasji i wypraw, wdowę po Filipie Tinné, panią Henriettę – własną matkę. Mimo ciężkiej, wiktoriańskiej atmosfery epoki dom Alexine uznawany był za bardzo liberalny. Pannę Tinné uczono w domu, pobierała również lekcje fortepianu i (co było wówczas symbolem nowoczesności i postępu) fotografii. Wiele jeździła po Europie (Włochy, Skandynawia), a spędzając z przyjaciółmi wakacje w Anglii lub Francji, doskonale opanowała oba lokalne języki. W dniu, kiedy skończyła 19 lat, wraz z matką uznały, że jest gotowa na podbój świata.

I to właśnie wtedy wyruszyły w podróż, która odmieniła ich losy i rzuciła barwne (choć śmiertelne) światło na całą ich rychłą przyszłość. Wybrały się na Bliski Wschód, do Egiptu, a stamtąd na wielbłądach i osłach nad Morze Czerwone, dalej przez Synaj do Ziemi Świętej, nad Morze Martwe i do Damaszku. Nie była to oczywiście wyprawa z perspektywy nauki szczególnie odkrywcza, niemniej podziałała jak dym z palonego opium; odbiła się mocno w wyobraźni i uzależniła od Orientu. Wróciwszy do Kairu, obie panie Tinné były tak oszołomione słonecznym żarem, Beduinami, noclegami na pustyni, legendą Wschodu, że postanowiły pójść w konkury z mężczyznami i, robiąc użytek z rodzinnej fortuny, podjąć wyprawy badawcze w głąb Czarnego Lądu. Co je napędzało? Młodość, potrzeba przygody czy fascynacja? Obie były zdrowymi, pięknymi kobietami; wyrastały nie tylko na domowej legendzie wypraw wypracowanej przez dziadka (i ojca) admirała Capellena, ale i całej rozwichrzonej literaturze romantyzmu, dla której Egipt, piramidy, pustynia i nieznane były wyjątkowo kuszącą pożywką. Na dodatek epoka była taka, że kobiety śladem George Sand wkładały spodnie, paliły papierosy, pisały książki i domagały się równych mężczyznom praw. Rodził się sufrażyzm, a jeśli w podróżach pań Tinné przypadkiem nie o to chodziło, to z pewnością nie miały wątpliwości, że poradzą sobie nie gorzej od mężczyzn.

Ku źródłom Nilu

W 1857 r. kupiły nieduży statek parowy, zapakowały go załogą, prowiantem i wyruszyły w górę Nilu. Załogę stanowili Arabowie, którzy wraz z kilkoma służącymi i żołnierzami oraz koniem, osłem i pięcioma psami tworzyli pełny skład ekspedycji pań Tinné. Statek posuwał się dzielnie w górę rzeki, podróżniczki umilały sobie czas filiżankami kawy i tarotem i dokonywały stosownych obserwacji: „Patrz, córeczko, ile palm!", „A tam jakaś świątynia, może by się zatrzymać?", „Czemu nie? A mamy czas?". W miarę upływu czasu podróż była coraz trudniejsza, statek miotał się w coraz bardziej bystrym nurcie Nilu, aż osiągnąwszy wodospady w Wadi Halfa, musiał zawrócić w drogę powrotną. Panie Tinné były niepocieszone. Wodospadu nie dało się łatwo obejść. Parowiec był za ciężki. Miały więc poczucie zmarnowanego czasu. „Trzeba tu wrócić lepiej przygotowanym" – zawyrokowała Alexine, nieświadoma, że odtąd całe jej życie miało być wiecznym przygotowywaniem wypraw lub ciągłą wyprawą.

Po powrocie do Kairu rozpoczęły się przygotowania do kolejnej wyprawy. Najpierw jednak Europa, rodzima Holandia, dom, majątek, niezbędne rozporządzenia (ciekawe, czy Henrietta spisała testament?), potem krótki skok do Anglii, gdzie trzeba było dopilnować interesów, i znów do Egiptu. W Kairze kwatera w słynnym hotelu Shepheard, gdzie zatrzymują się wszyscy odkrywcy; jakiś rajd przez pustynię, szybka ekskursja do piramid, kilka zdjęć ze Sfinksem, a potem już intensywne przygotowania do kolejnej, tym razem organizowanej zupełnie na poważnie wyprawy w górę Nilu. Alexandrine ma dwie towarzyszki. Jedną jest jej matka Henrietta, drugą ukochana ciotka Adriana, która pozazdrościła przygód paniom Tinné i postanowiła do nich dołączyć.

Trzy panie wyruszają na południe 9 stycznia 1862 r. Wyprawa jest odpowiednio wyposażona, planuje się dokonać pomiarów, więc na stateczek trafiają instrumenty miernicze oraz kilkadziesiąt pojemników z atramentem, który ma posłużyć do sporządzania notatek, mających rzucić na kolana cały świat. Statek płynie w górę Nilu, mija kolejne katarakty, by dotrzeć na teren odległego Sudanu i osiągnąć pierwszy z punktów docelowych – Chartum. To będzie baza do dalszych ekspedycji. Na razie jednak zatrzymują się tu na kilka dni.

Chartum – miasto niezwykłe. Miasto tajemnicze. Zalesione minaretami i gęste od ortodoksji. W przeciwieństwie do Egiptu to już czarna Afryka. Znaczna część populacji, mimo że muzułmańska, jest negroidalna. Coś dziwnego jest w oczach tych ludzi. Jakaś tajemnica. Jakaś nieodgadniona czeluść, przepaść albo uosobione zło. Przemykają jak cienie po ulicach. W przeciwieństwie do kairskich Arabów są cisi. I straszni.

Po krótkim odpoczynku w stolicy Sudanu wyprawa rusza w górę Białego Nilu. Cel jest jeden: odnalezienie ciągle wymykających się ludzkiemu poznaniu źródeł Nilu. Rzeka w górze swojego biegu się zwęża, staje się niebezpieczna i rwąca. Żegluga jest niemal niemożliwa. Dlatego żaden jeszcze odkrywca, żaden biały, nie posunął się dalej na południe od punktu oznaczonego na mapie jako Gondokoro. To niewielka faktoria handlowa z nędzną wioską na wschodnim brzegu rzeki, 750 mil od Chartumu. Ostatnie miejsce, dokąd jest możliwa żegluga po Białym Nilu.

Panie Tinné i ciocia Adriana nie zatrzymują się w Gondokoro, lecz przedzierają się dalej, do kraju Sobat. Wkraczają na tereny tajemniczego szczepu Dinka. To tu spędzą najbliższe miesiące, to tu zajmą się kompletowaniem zbiorów botanicznych. To tu spotkają ludzi o jeszcze ciemniejszej karnacji niż w Chartumie. Dinka są wyjątkowo wysocy, szczupli, mają pociągłe rysy. To najwyższa rasa Czarnego Lądu. Są odważni i bogobojni. Ale nie muzułmanie, a jeśli niektórzy z nich przyznają się do islamu, jest to religia pełna szamańskich i animistycznych aluzji. To dziki islam. Islam czarnych ludzi z głębi lądu. Panie Tinné są przyjmowane przyjaźnie i ślady tych dobrych relacji z ludem Dinka można znaleźć w notatkach z wyprawy.

W listopadzie wyprawa jest już tak objuczona eksponatami, że organizatorki decydują się na powrót do Chartumu. Tym razem podróż jest dużo łatwiejsza, bo w dół rzeki. Do stolicy Sudanu docierają w końcu miesiąca. Tu krótki popas, relacje o wyprawie, a przede wszystkim szczere oklaski lokalnej kolonii brytyjskiej. „Dokonałyście panie wielkich rzeczy" – powtarzali eleganccy brytyjscy oficerowie. „Zwłaszcza że jesteście kobietami" – to już mówili raczej do siebie. Nic w tym dziwnego, były to czasy, kiedy od wiktoriańskich kobiet oczekiwano zupełnie innych zachowań.

W górę rzeki Gazeli

Wśród prawdziwych wielbicieli znajdują się dwaj Niemcy, którzy niedługo dołączą do kolejnej wyprawy. To Theodor von Heuglin oraz dr Hermann Steudner. Ci dżentelmeni traktują damy z królewskiej Hagi całkiem poważnie i postanawiają uzupełnić skład kolejnej ekspedycji o przedstawicieli płci brzydkiej. Długo przygotowywana wyprawa wyrusza w górę Nilu. Jest luty 1863 r. Tym razem marszruta prowadzi w stronę nieznanych rejonów Bahr el Ghazal. Pod tą arabską nazwą ukrywa się zarówno rzeka (długi na prawie 500 mil jeden z głównych dopływów Białego Nilu), jak i zamieszkały przez czarną ludność region południowego Sudanu. Bahr el Ghazal oznacza „rzekę gazeli" – odnotowuje w notatniku Alexine. W istocie na brzegach rzeki sucha sawanna, na której wędrowcy nieraz widzą stada dzikich zwierząt.

Wyprawa płynie w górę Bahr el Ghazal w dwóch celach: pierwszym jest sprawdzenie, jak daleko na zachód sięga basen Nilu, drugim – pełna dokumentacja regionu. Niejako przy okazji ekspedycja ma zweryfikować legendę, jakoby w tamtych regionach znajdowało się jakieś wielkie jezioro. Podróż w górę rzeki nie jest specjalnie interesująca. Wyprawa zatrzymuje się głównie po to, by uzupełnić prowiant i zapasy wody. Prowiant to głównie świeże mięso. Wody na szczęście w tych regionach nie brakuje. Rzeka jednak coraz częściej się zwęża, aż do miejsca, skąd dalsza nawigacja nie jest już możliwa. To stacja handlowa Meshra-er-Rek. Ostatnia faktoria na pławnej części szlaku rzeki Gazeli. Jest 10 marca 1863 r. Tu wędrowcy zostawiają stateczek. Będzie czekał na ich powrót. Zanim tu wrócą, minie rok. Dalsza część wyprawy odbywa się już pieszo.

A więc wszystko się zmienia. Komfort podróży wodnej zastępują niekończące się kilometry wędrówki po stepie i buszu. Pył, brud, owady, węże i nie zawsze przychylni tubylcy. Kraina jest płaska, wydaje się nieskończona. Jałowe ziemie ustępują czasami miejsca porośniętej z rzadka drzewami sawannie. Czasem wędrowcy widzą z daleka rząd gęstych drzew. To oznaka, że zbliżają się do kolejnej rzeki. Jest ich tu sporo, spływają z położonych na południowym zachodzie gór. To wododział Nilu i Kongo, punkt docelowy wyprawy. W kolejności wyprawa przekracza rzekę Bahr Jur i dalej Bahr Kosango, kolejny dopływ Nilu. Dociera w końcu do Jebel Kosango, na granicy tajemniczego kraju Nyam Nyam. Zamieszkuje go lud nazywający samych siebie Zandeh; niemal dwumilionowa społeczność myśliwych i pasterzy, trzebiona regularnie przez łowców niewolników z Egiptu i Sudanu. Zandeh są średniego wzrostu, barczyści, umięśnieni, o płaskich nosach i grubych wargach. Polują, posługując się włóczniami i wielkimi nożami. Znani są z talentów artystycznych i afektu do kobiet. Mają relatywnie jasną skórę. Nazwa Nyam Nyam wywodzi się prawdopodobnie z języka dinka i oznacza „wielkich żarłoków", co ma podobno związek z uprawianym przez nich niegdyś kanibalizmem.

Wyprawa wędruje dalej, ale z coraz większymi kłopotami. Zaczyna się pora deszczowa. Z nieba wylewają się hektolitry wody. Deszcze są tak intensywne, że ekspedycja często się zatrzymuje. Namioty nie wytrzymują ulewy i są regularnie miażdżone przez deszcze. Płótno parcieje. Przemoczone koce nie grzeją. Kłęby owadów nie pozwalają zasnąć. Ludzie mają opuchnięte nie do rozpoznania twarze. To efekt ukąszeń tysięcy insektów. Wędrowcy są przerażeni. Taka wilgoć i owady oznaczają, że niedługo zaczną chorować. Na dodatek na skutek zmniejszonych racji żywności dochodzi do buntu towarzyszących im żołnierzy. Panie Tinné są bezradne. Posiadana fortuna w tych ekstremalnych warunkach na nic się nie przydaje, trzeba wracać. Jest jednak za późno. Członków wyprawy dręczą gorączki. Postoje się wydłużają. Pora deszczowa nie mija. Mimo tak trudnych warunków podróżników nie opuszcza optymizm, Henrietta cały czas notuje wszystkie szczegóły wyprawy; niech jej notatki posłużą jako pomoc kolejnym ekspedycjom.

Rodzinna tragedia

Pierwsza ciężko zapada na zdrowiu Alexine. Gorączka jest tak wysoka, że wyprawa musi się zatrzymać na dłużej. Podczas gdy Alexine dochodzi do zdrowia pod opiekuńczym okiem matki i pomagających jej kobiet z gościnnego plemienia Szylluków, ciężko zapadają na zdrowiu jej ukochane służące, Flora i Anna. Alexandrine jest silna, pod troskliwą opieką wyzdrowieje, jednak dla obu dziewczyn nie ma ratunku. Powoli wyniszcza je gorączka. Mimo leków i zaklęć czarowników Szylluków obie są pierwszymi ofiarami wyprawy pań Tinné. Postój u Szylluków trwa cały miesiąc. Alexine już w pełni sił motywuje wszystkich do drogi, ale stan zdrowia pozostałych podróżników jest dramatyczny. W kwietniu 1863 r. umiera dr Steudner. Wyścigu z czasem nie wytrzymuje także Henrietta Tinné. Nie wróci już do Chartumu ani do rodzinnej Holandii. Umiera na gorączkę w lipcu 1863 r. Pozostali przy życiu członkowie wyprawy osiągają Chartum w marcu 1864 r. Tu następuje kolejny akt tragedii. Ukochana ciocia Adriana ponownie zapada na gorączkę. Osłabiony wcześniejszymi chorobami organizm nie wytrzymuje i Adriana Capellen umiera. Przynajmniej ona – w przeciwieństwie do biednych Henrietty i dr. Steudnera – ma cywilizowany, chrześcijański pogrzeb.

Alexine jest załamana. Marzenie, które ją gnało przed siebie, okazuje się koszmarem. Radosna wyprawa w głąb fascynującej Afryki okazała się holokaustem całej rodziny. A więc młodzieńcze marzenia to mrzonki! Wszystko nieprawda! Wszystko głupia, romantyczna iluzja! Ma głębokie poczucie winy. To siebie obwinia za śmierć matki; nie jest w tym zresztą odosobniona, również rodzina w Holandii jest przekonana, że gdyby nie upór Alexine, jej obłąkańcza fascynacja Afryką, zarówno Henrietta Tinné, jak i Adriana Capellen by żyły. Ciężkie to jarzmo, ale trzeba nauczyć się z nim żyć. Alexine pakuje, co zostało z wyprawy, i wraca do Kairu. Mimo najczarniejszych myśli do Egiptu przywozi jednak skarby. Same notatki uczestników wyprawy mają dużą wartość naukową. To obserwacje klimatyczne, geologiczne, etnograficzne, zoologiczne i botaniczne. Wszystko zresztą z niemiecka dokładnie opisze niedługo później Theodor von Heuglin („Die Tinnesche Expedition im Westlichen Nilgebiet 1863–1864", Gotha 1865), zaś kolekcja rysunków roślin afrykańskich nazwana „Plantes Tinnaennes" zostanie wydana w formie albumu w Wiedniu dwa lata później. Wprowadzi do nauki 24 nowe gatunki roślin, w tym aż 19 z rodziny mięt.

Wyprawa na Saharę

Przez kolejne cztery lata Alexine mieszka w pięknej orientalnej rezydencji w jednej z dzielnic Kairu. Czuje się częścią lokalnej kultury, częścią Orientu, hołduje więc wschodniej estetyce i kulturze. Dzięki podjętym wyprawom cieszy się zasłużoną sławą i popularnością. Jej biograf pisze: „Świetne czyny Alexine wywołały w gazetach falę pochwał i zachwytów. Opisywano ją jako »młodą i piękną«, wyjątkowo wykształconą i spełnioną naukowo; nieustraszoną amazonkę, mistrzynię wielu języków, w tym arabskiego. Ta reputacja pomogła jej potem, gdy przeniosła się do Algierii i Tunezji, w gorącym orędowaniu przeciwko bestialstwu niewolnictwa, a także w budowie schroniska dla wyzwolonych niewolników w pobliżu jej domu".

Za Europą Alexandrine Tinné nie tęskni. Ważni w jej życiu ludzie zostali na zawsze w Afryce. Wszystko, co godne w jej życiu uwagi, zdarzyło się w dorzeczu Nilu. W Hadze czeka ją zgryźliwa i pełna pretensji rodzina. Wilgotny morski klimat, a zimą śnieg i błoto. Po co więc wracać? Jaki to ma sens? Żaden. Alexine chwilowo odpoczywa. Ma jednak nową ideę: to przejście Sahary z północy na południe, śladami Hornemanna, Lainga i Clappertona, aż do południowego Sudanu, krain, które już dobrze zna. Przygotowując wyprawę, przenosi się na zachód – do Algierii, Tunezji i Libii. Wieczorami, siadając na balkonie domu u podnóża rozgwieżdżonego nieboskłonu, próbuje wyczuć zapach pustyni. Pustynia pachnie samotnością, wielbłądzim potem i śmiercią. To jej kolejna przygoda. Największa. Czy już wie, że ostatnia?

Wyprawa wyrusza z Trypolisu w styczniu 1869 r. Świetnie wyposażona karawana (wielbłądy niosą dwa olbrzymie żelazne pojemniki z wodą, a nawet maszynę do robienia lodu) ma za cel jezioro Czad, a dalej, na południowy wschód – krainy Wandai, Darfur i Kordofan nad górnym Nilem. To miejsca stosunkowo bliskie stronom, gdzie panna Tinné już była. Stamtąd łatwo trafić do Bahr el Ghazal. Na razie jednak przed wyprawą Alexine rozciągają się tysiące kilometrów krwiożerczej piaskowej bestii – Sahary. Pierwsza część wyprawy przebiega bez niespodziewanych trudności. Wędrowcy czują się bardziej znudzeni niż zmęczeni. Drogi są wyznaczone przez okazjonalne karawany. Miasta, które odwiedzają, są całkiem nieźle rozpoznane. W Murzuq Alexine trafia na bawiącego w mieście niemieckiego podróżnika Gustava Nachtigala. Między obojgiem wędrowców nawiązuje się nić sympatii, postanawiają więc połączyć siły. Wspólna karawana będzie pewnie bezpieczniejsza i lepiej wyposażona.

Co się stało, że nagle Gustav Nachtigal zmienił zdanie? Czy zawiódł się na przyjaźni Alexine? Czy panna Tinné odrzuciła jego amory jako nazbyt natrętne? (Byli samotni na pustyni wiele miesięcy, Gustav nie byłby mężczyzną, nie próbując adorować pięknej kobiety). Nie wiadomo. Faktem jest, że na nieszczęście Alexine wybrał kierunek południowo-zachodni, w stronę gór Tibesti. Alexandrine Tinné, nie zmieniając planów, podążyła na południowy wschód w kierunku jeziora Czad.

Śmierć na pustyni

Co się dokładnie wydarzyło 1 sierpnia 1869 r. na drodze z Murzuq do Ghat, nie jest wiadome. Nie zachowały się żadne dokumenty ani kronikarskie szczegóły. Ci, którzy przeżyli masakrę, opowiadali, że Alexine i dwaj towarzyszący jej holenderscy żeglarze zostali nagle pojmani i obezwładnieni przez Tuaregów. Marynarzy natychmiast zabito, zaś Alexine odcięto prawą rękę i porzucono ją samotnie na pustyni. Umarła z wykrwawienia, ciała nie odnaleziono. Nieznany jest też jej grób. Podobnie jak nie wiadomo, gdzie dokładnie doszło do tych wydarzeń...

Zostaje na pożegnanie młodej Holenderki tylko bezradna wizja skręcającej się w bólu kobiety, która leży spętana na piasku. Obok ciała dwóch marynarzy. Alexine łka, prosi o litość, krzyczy. Z rozprutych tętnic tryska gęsta, gorąca krew. Tuaregowie jednak krzyków nie słyszą. Wielbłądy stoją chwilę na poboczu, by popędzone gardłowym okrzykiem poganiacza nagle ruszyć z miejsca. Karawana powoli się oddala. Alexine wie, że nie ma dla niej ratunku. Wykrwawia się. Oczy zachodzą krwawą mgłą. Powoli słabnie. O kim myśli? O zostawionej gdzieś w górnym biegu Nilu matce? O ciotce pochowanej na cmentarzu w Chartumie? O podróżach, których już więcej nie będzie? Krajach, których nie obejrzy? O miłości, której nie doznała? O Bogu, który tak nagle zażądał ofiary? Tego nigdy się nie dowiemy.

Dlaczego zginęła, co tak naprawdę się wydarzyło? Legenda opowiadana przez ludzi Sahary mówi, że Tuaregowie uwierzyli, iż w dwóch żelaznych pojemnikach, które dźwigały wielbłądy, Alexine wiozła złote monety. Byłby to więc zwykły rabunek. Prawdopodobną hipotezą jest jednak coś zupełnie innego: Alexandrine Tinné była przypadkową ofiarą konfliktu politycznego między klanami Tuaregów. Jej śmierć miała być dowodem na to, iż wódz tuareski Ikhenukhen – „Wielki Stary Człowiek" – panujący od lat nad tymi rejonami Sahary, jest za słaby, by chronić chrześcijańskich wędrowców. Ikhenukhen miał wrogów, tuareską konkurencję. Trzeba było ostatecznego dowodu na to, że powinien oddać władzę młodszym. Z boskich wyroków tym dowodem była śmierć Alexine Tinné. Odważnej i pięknej kobiety. Bohaterki tej historii. Taką właśnie wersję potwierdza inny odkrywca – Erwin von Bary, który w latach 70. XIX wieku odnalazł uczestników zbrodni. To z ich ust dowiedział się o okolicznościach i motywach morderstwa oraz ostatnich tak dramatycznych chwilach panny Tinné.

Paradoksalnie dramat Alexine nie kończy się 1 sierpnia 1869 r. Jakże wściekłe musiały być na nią złe duchy pustyni, że pokierowały ręką pilota hitlerowskiego bombowca, który we wczesnych latach 40., w czasie inwazji lotniczej na Anglię, zrzucił bomby na liverpoolskie archiwum, gdzie zgromadzona była kolekcja Alexandrine Tinné. W ogniu pożaru spłonęły wszystkie pamiątki, w tym kapitalna kolekcja eksponatów etnograficznych zebranych na południu Sudanu, wśród Szylluków, ludu Dinka i w kraju Nyam Nyam. Ogień zabrał też wszystkie – co do jednego – listy, które pisała z podróży. By skalę odwetu złych sił Afryki na biednej Alexine domknąć symboliczną literą – inny samolot tej samej zbrodniczej Luftwaffe zrzucił bomby na niewielki kościółek w Hadze, który wybudowano przed laty w charakterze symbolicznego grobu Alexandrine Pertonelli Franciny Tinné. Jedyne, co pozostało, to notatnik jej matki i zbiór afrykańskich fotografii. Skarby są dobrze schowane w Archiwach Królewskich w Hadze, żyjmy nadzieją, że dostatecznie głęboko, by uchronić je przed kolejnymi Hunami przyszłości. Co jeszcze zostało po pannie Tinné (możliwe, że kiedyś pustynny wiatr odsłoni jej kości gdzieś na poboczu drogi do Ghat)? Oto w marokańskim Tangerze można znaleźć ścienną płytę z jej nazwiskiem i niewielki pomniczek niedaleko Juba w Sudanie, który odnotowując wielkich odkrywców XIX wieku, wymienia jej nazwisko, i to – o ironio! – w miejscu, skąd jej ekspedycja zdecydowała się wyruszyć w powrotną podróż do domu.

Alexandrine Petronella Francina Tinné była jedyną w swoich czasach kobietą podróżującą przez piaski Sahary. Mimo to historia często o niej nie pamięta, na mapach nie odnotowuje się śladów jej wyprawy i ogólnie... przemilcza jej osobę. A właściwie przemilczało. Do niedawna. Za legendę Alexine wzięły się ostatnio kobiety i to właśnie dzięki ich przemożnej fascynacji wróciła do szerszej pamięci.

Pozostało 98% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia
Pomogliśmy im odejść z honorem. Powstanie w getcie warszawskim
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Historia
Jan Karski: nietypowy polski bohater
Historia
Yasukuni: świątynia sprawców i ofiar
Historia
„Paszporty życia”. Dyplomatyczna szansa na przetrwanie Holokaustu
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Historia
Naruszony spokój faraonów. Jak plądrowano grobowce w Egipcie