Na początku lat 50. komendant Czechosłowackiej Straży Granicznej Ludvik Hlavaczka wpadł na pomysł śmiercionośnego uszczelnienia południowej granicy państw komunistycznych. Na jego rozkaz między dwoma barierami zasieków umieszczone zostały sowieckie miny przeciwpiechotne, zainstalowane zostały też blokady elektryczne pod napięciem 3–6 tys. woltów. O zagrożeniu minami czy prądem nie informowały znaki ostrzegawcze, dlatego uciekinierzy o nim nie wiedzieli.
Z badań IPN wynika, że między wrześniem 1952 r. a sierpniem 1965 r. (do tego czasu działała zapora elektryczna) na granicy czechosłowacko-austriackiej zginęło 30 Polaków. W sumie zaś poniosło tam śmierć co najmniej 428 osób, m.in. w okolicach czeskiego Mikulova, a także miejscowości Znojmo.
Wśród polskich ofiar czechosłowacko-austriackiej granicy był m.in. Józef Korniluk, uczestnik wojny polsko-sowieckiej, aresztowany przez NKWD po 17 września 1939 r. i wywieziony do łagru. Wyszedł on z bolszewickiej Rosji wraz z armią generała Andersa. Po wojnie wrócił do Polski, aby odnaleźć bliskich. Nie odnalazł żony i dzieci, dlatego zdecydował się na ucieczkę na Zachód. We wrześniu 1952 r. został porażony prądem w chwili, gdy przeczołgiwał się pod zaporą z drutu kolczastego.
W taki sam sposób latem 1953 r. zmarł Tadeusz Golec, osiemnastolatek pochodzący z Kóz koło Bielska-Białej. Marzył o tym, aby iść do seminarium, ale nie w Polsce. Na granicy zginął też Tadeusz Bernat, który pierwszy raz próbował uciekać w 1954 r., ale wtedy dostał się do strefy sowieckiej w Austrii. Złapany, został odesłany do kraju. W 1962 r. ponowił próbę. Zginął na drutach w pobliżu miasta Znojmo.
Według historyków czeskiego Urzędu Dokumentacji i Badania Zbrodni Komunizmu ciała ofiar granicy były przekazywane do kremacji albo chowane w ziemi na terenie innym niż ostatnie miejsce zamieszkania. Pogrzeb miał się odbyć w tajemnicy, a mogiła nie mogła być oznaczona nazwiskiem.