W kolejnym meczu nasza złota jedenastka rozgromiła Haiti 7:0. Szarmach zdobył hat tricka, kolejne dwie bramki strzelił Lato, a Deyna i Gorgoń po jednej. Następnym rywalem biało-czerwonych była groźna drużyna włoska, którą rozgromili 2:1. I znowu niezawodnym duetem okazali się Lato i Szarmach, przy czym ten drugi strzelił bramkę przy znakomitej asyście Kasperczaka.
W I fazie grupowej Polacy jako jedyni zdobyli komplet punktów. Drugą fazę rozpoczęły zwycięstwa 1:0 ze Szwecją i 2:1 z Jugosławią. Wydawało się, że nikt i nic nie może powstrzymać husarzy piłki nożnej. Nazwiska Deyny, Laty, Szarmacha, Gorgonia i Tomaszewskiego pojawiły się we wszystkich gazetach świata. Zdawało się, że nic nie stoi na drodze do pucharu. Nic oprócz rzeczy tak banalnej jak jedna kałuża, która zmieniła historię piłki nożnej. Najbardziej dramatycznym spektaklem mundialu 1974 r. okazał się bowiem mecz na pływającym w wodzie Waldstadion we Frankfurcie nad Menem. Stawką spotkania pomiędzy Polską a RFN był awans do finału. Ale ze względu na przechodzące nad miastem nawałnice stadion był nasiąknięty wodą niczym gąbka. Niewiele pomogły specjalne walce wyciskające ją z murawy. Piłka co chwila grzęzła w boisku. I chociaż w 53. minucie Jan Tomaszewski popisowo obronił rzut karny, to w 76. minucie musiał ulec strzałowi Gerda Müllera. Polacy nie zdołali pokonać w odwecie niemieckiego bramkarza Seppa Maiera i przegrali zaledwie 1:0 w meczu, który w ogóle nie powinien się odbyć.
W pojedynku o srebro pokonaliśmy Brazylię po golu króla strzelców tego mundialu Grzegorza Laty. Puchar Świata FIFA trafił jednak do rąk piłkarzy Helmutha Schöna. Drugie „pozłacane" miejsce przypadło Holendrom, a trzecie Polakom (choć formalnie był to srebrny medal). Złota drużyna brazylijska zajęła czwarte miejsce.
Wprawdzie zajęliśmy trzecie miejsce, ale tak naprawdę każdy Polak czuł, że jesteśmy zwycięzcami pokonanymi przez deszcz. Drużyna Górskiego wracała do Warszawy w glorii. Tłumy warszawiaków wyszły na ulice, aby przywitać piłkarzy. Przyjęcie reprezentacji przez najwyższych dostojników państwowych i partyjnych, z I sekretarzem KC PZPR Edwardem Gierkiem i premierem Piotrem Jaroszewiczem na czele, było dowodem na to, jak bardzo sukcesy polskiego futbolu wpływają na nastroje społeczne.
Ale łaska partii nie trwała długo. Po zdobyciu przez piłkarzy Kazimierza Górskiego „zaledwie" drugiego miejsca na olimpiadzie w Montrealu w 1976 r. nikt już ich nie witał w Belwederze. Zapotrzebowanie coraz bardziej trzeszczącej w szwach władzy ludowej na sukces sprawiło, że kadra narodowa – a w szczególności jej trener – nie spełniła oczekiwań propagandy. Pod wpływem nagonki medialnej Kazimierz Górski postanowił odejść z funkcji trenera, a miejsce selekcjonera kadry narodowej zajął „piłkarski technokrata" Jacek Gmoch.