30 października 1989 r. padał deszcz. Na teren konstancińskiej papierni można było wejść legalnie przez bramę, mijając uzbrojonego strażnika, albo przez niechroniony rozsypujący się płot z białej cegły. Zaraz za nim walały się góry książek, czasopism, niektórych nawet nierozpakowanych z paczek, jakby pokonały tylko drogę drukarnia–papiernia. Wokół fruwały kartki zapisane różnym drukiem. A w stertach papieru brodzili miłośnicy książek, wygrzebując co ciekawsze pozycje przeznaczone do zniszczenia.
Luźne kartki, książki, gazety kilka metrów nad ziemię wynosił gumowy taśmociąg, z którego wpadały do wielkiego młyna wypełnionego wodą i chemikaliami. Pod niewielkim zadaszeniem zamontowany był kocioł, w którym wielkie ostrza wirnika cięły papier, a następnie mieliły brudnoszarą papkę.
Przez bramę do konstancińskiej papierni wjechały dwa samochody: Star i Polonez. Konwój podjechał pod maszynę do mielenia papieru. Przez ponad godzinę kilku mężczyzn wrzucało na taśmociąg pożółkłe tekturowe teczki wypełnione maszynopisami. Nie przeszkadzało im, że obok kilku młodych chłopaków z Uniwersytetu Warszawskiego na zlecenie spółdzielni studenckiej w taki sam sposób traktowało niepotrzebne dokumenty jednego ze śródmiejskich banków.
Jeden ze studentów wyciągnął spod taśmociągu plik dokumentów, schował pod kurtkę i zawiózł do domu. To była tzw. teczka ewidencji operacyjnej na księdza (w skrócie TEOK). Prawdopodobnie jedyna, którą udało się ocalić przed zniszczeniem. Mężczyźni, którzy wrzucili do młyna kilka ton dokumentów, byli esbekami z Rakowieckiej.
Szara masa
Jeszcze tego samego dnia ta wyciągnięta z taśmociągu teczka trafiła do moich rąk. W kilka dni później pojechałem do Konstancina. Po przejściu przez dziurę w ogrodzeniu przez kilka godzin kręciłem się w okolicach młyna, udając bibliofila, który wybiera książki przeznaczone na przemiał – do własnego zbioru. Star, polonez i esbecy już się nie pojawili. Być może nie miałem szczęścia, bo przyjechali innego dnia albo w nocy. Informacje na temat podejrzanych transportów do papierni trafiły do działaczy lokalnej „Solidarności". Obiecali obserwować to miejsce. Teczka trafiła zaś do rąk jednego z posłów Obywatelskiego Komitetu Parlamentarnego, który był członkiem Komisji Nadzwyczajnej do Zbadania Działalności MSW (na jej czele stanął poseł Jan M. Rokita).