Rzeczpospolita: Dokładnie 100 lat temu urodził się John F. Kennedy, pierwszy katolik, który został prezydentem USA.
Prof. Zbigniew Lewicki: Tak, choć przed wojną jeden katolik już kandydował do Białego Domu. Al Smith jednak przegrał elekcję, a wyznanie mocno mu przeszkodziło w kampanii. Amerykanie od początku istnienia państwa obawiali się katolicyzmu, tego, że papież będzie decydował o wydarzeniach w Ameryce. To uprzedzenie było w nich silnie zakorzenione, ale Kennedy się z tym uporał.
W jaki sposób?
Spotkał się z pastorami protestanckimi i obiecał, że jeżeli jego przekonania religijne będą sprzeczne z interesami państwa, to ustąpi z urzędu. Od czasu jego prezydentury nikt się nie zastanawia, jakiego wyznania powinien być prezydent. Kennedy zginął w zamachu, więc to postać mityczna. Gdy żył, wiązano z nim wielkie nadzieje. Był młody, przystojny, charyzmatyczny. Ale jego osiągnięcia były znikome. Przypomnijmy choćby kryzys kubański. Dziś dzięki dostępnym dokumentom wiemy, że za bardzo ryzykował, sprowadził na świat groźbę wojny atomowej. Rozsądkiem wówczas wykazał się nie Kennedy, lecz Chruszczow.
Śmierć Kennedy'ego do dziś budzi wiele kontrowersji.