Kiedy w październiku 1957 r. odebrano pierwsze sygnały radiowe nadane z kosmosu, Sputnik 1 zniósł ostatnie bariery terytorialne nad światem. Jednak to nie rakieta nośna ani prymitywny nadajnik satelitarny wzbudziły największą konsternację Zachodu, lecz czerpanie wiedzy o sowieckim programie kosmicznym z notatki agencji TASS i radioamatorskiego nasłuchu. Nowy sowiecki przemysł strategiczny okazał się nierozpoznany, spędzając wojskowym i politykom sen z powiek.
Bezużyteczny projekt
Związek Sowiecki lat 50. zdawał się nieprzenikniony dla zachodnich wywiadów, co jednak nie wyjaśnia wszystkich zapóźnień – zwłaszcza w zwiadzie technicznym. Szczególną obsesją Trumana, odkąd Stalin zyskał równowagę strategiczną w broni jądrowej, było unikanie prowokacji grożących eskalacją konfliktu – tym bardziej że USA już prowadziły całkiem gorącą zastępczą wojnę w Korei. Skutkiem był całkowity zakaz lotów nad ZSRR, obejmujący misje zwiadowcze. W istocie Rosjanie zestrzeliwali wszystko, co zbliżyło się do ich przestrzeni powietrznej, dlatego przechwycenie amerykańskiej maszyny wojskowej było łatwym do rozegrania dowodem agresji.
Jednak ostrożność Trumana nie była bezwarunkowa, gdy mógł wyciągać kasztany ognia cudzymi rękami. Dlatego Waszyngton korzystał z powrotu na Downing Street wojowniczego Churchilla, gotowego wziąć na brytyjskie barki niebezpieczeństwo awantur. Z ich wspólnej inicjatywy cztery amerykańskie bombowce RB-45C Tornado, uprzednio przemalowane na kolory RAF, dokonały lotów m.in. nad Polską, Czechosłowacją i Związkiem Radzieckim, docierając aż do Kijowa, skąd wypłoszyła je obrona przeciwlotnicza.
Początek kadencji Dwighta Eisenhowera mocno przemodelował stosunek amerykańskiej administracji do lotów szpiegowskich. Po pierwsze, nowy prezydent był doświadczonym wojskowym z czasów II wojny światowej, z pokolenia naznaczonego piętnem Pearl Harbor. Po drugie, zaprzysiężenie zbiegło się z ujawnieniem sowieckiego superbombowca strategicznego M-4, przeznaczonego do ataków na wschodnie wybrzeże USA. Wprawdzie samolot okazał się bezużyteczny na zakładanym dystansie, lecz Amerykanie woleli unikać nowych zaskoczeń. Tym mocniej zacieśnili współpracę z Brytyjczykami, którzy do zwiadu użyli średnich bombowców odrzutowych English Electric Canberra w wersji PR3. Niebywałe pułapy lotu i zasięgi maszyny, zdolnej osiągnąć stratosferę i bez międzylądowania przekroczyć Atlantyk, pozwoliły sfotografować sowiecki ośrodek rakietowy pod Stalingradem i bezkarnie lądować w Iranie.
Sukces Canberry rozbudził apetyt amerykańskich Sił Powietrznych na samoloty, które w starciu z sowiecką obroną powietrzną zagwarantują im nietykalność. Wszak prezydenckie skrupuły także nie wynikały z szacunku do sowieckiej suwerenności, tylko z obaw przed złapaniem na gorącym uczynku. Do pełnej bezkarności starczyło, by sprawdziły się dwa podstawowe, choć niezweryfikowane, założenia wywiadu. Pierwsze wynikło z błędnego przekonania, że sowieckie urządzenia radarowe tkwią na poziomie technicznym urządzeń sprezentowanych Stalinowi podczas II wojny światowej, nie sięgając pułapu 20 tys. metrów. Drugie polegało na tym, że na podstawie możliwości najmocniejszego myśliwca MiG-17 uznano, iż wrogie środki przechwytujące operują na maksymalnej wysokości 14 tys. metrów. Stąd wniosek, że maszyny zdolne przekroczyć pułap 21 tys. metrów będą nieuchwytne, a wręcz niewidzialne dla sowieckiej obrony.