W piątkowym głosowaniu Sejm, głosami PiS, przesądził o zmianach w Instytucie Pamięci Narodowej. Jeśli chodzi o sposób wyłaniania prezesa, ostatecznie nie zrezygnowano z konkursu, co początkowo planował PiS. Konkurs ten jednak przeprowadzi nowe Kolegium IPN (zastąpi Radę), na którego skład decydujący wpływ będzie miała partia rządząca. Następnie kandydata będzie musiał zaaprobować Sejm za zgodą Senatu.
Na krótkiej liście PiS są obecnie tylko dwa nazwiska. Jak twierdzą źródła „Rzeczpospolitej", faworytem Jarosława Kaczyńskiego jest prof. Krzysztof Szwagrzyk, który zasłynął poszukiwaniem miejsc pochówku ofiar terroru komunistycznego. Jak słyszymy w kierownictwie PiS, szef partii darzy go ogromnym szacunkiem. To zespół Szwagrzyka odnalazł szczątki m.in. mjr. Zygmunta Szendzielarza „Łupaszki" czy Danuty Sędzikówny „Inki". To także uporowi tego naukowca zawdzięczamy ekshumacje na warszawskiej „Łączce".
Za kandydaturą Szwagrzyka przemawiają nowe regulacje dotyczące poszukiwań szczątków ofiar totalitaryzmów, które znalazły się w przyjętej przez Sejm nowelizacji. Ekshumacje będą się odbywać inaczej niż dotychczas, bo na podstawie Kodeksu postępowania karnego, a nie w trybie administracyjnym. Oznacza to, że w każdym takim postępowaniu śledztwo poprowadzi prokurator Głównej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu, co znacznie przyspieszy procedury. A o to od lat zabiegał Szwagrzyk.
Od dawna nie ukrywał on, że krytycznie ocenia obecne kierownictwo IPN. Jego zdaniem zarówno poszukiwania, ekshumacje, jak i identyfikacja ofiar mogłyby być przeprowadzane o wiele szybciej niż dotąd, gdyby nastawienie kierownictwa Instytutu, w tym prezesa Łukasza Kamińskiego, było bardziej przychylne. Po uchwaleniu ustawy przez Sejm nie chciał jednak się w tej sprawie wypowiedzieć dla „Rzeczpospolitej".
Drugim nazwiskiem wymienianym w kontekście walki o fotel prezesa IPN jest historyk Sławomir Cenckiewicz, były pracownik Instytutu i współautor głośnej książki „SB a Lech Wałęsa". Obecnie kieruje on Centralnym Archiwum Wojskowym. W PiS mówi się o nim, że to człowiek Antoniego Macierewicza, który po objęciu teki ministra obrony postanowił skierować historyka do wojskowego archiwum, w którym kryje się wiele dokumentów z PRL mogących obciążyć niejedną osobę publiczną.