19 kwietnia 1948 r., fotografia z piątej rocznicy powstania. Na uroczystość odsłonięcia pomnika zmierza żydowski pochód. Delegacje komitetów ze sztandarami – długi, ponury wąż ciemnych garniturów i szarych prochowców, gdzieś bieli się kitel pielęgniarki. Ludzie maszerują ulicą Dziką, a raczej tym, co z niej zostało: cienkim odgruzowanym przejściem pośród zwalisk rozsypanych kamienic. To sam środek dawnego getta. Z obu stron ścieżki ruiny piętrzące się po horyzont. Ich bezlitosny ogrom przywodzi na myśl morski żywioł, przez co cała ta scena sprawia wrażenie nowej odsłony biblijnego przejścia przez Morze Czerwone.
Pustki krajobrazu dopełnia brak publiczności. Pochodu nie otacza tłum gapiów, jedynie kilka pojedynczych osób przystanęło na skraju gruzowiska. Wyglądają na spóźnionych, którzy zaraz dołączą do marszu.
To także Warszawa, ale nie ta, która w procesji wyciąga tysiące ramion, by dotknąć Pana Jezusa z kaplicy Baryczków. Jego drewniana figura, świętość stolicy, w cudowny sposób przetrwała pożogę 1944 roku i teraz, po czterech latach, przeniesiono ją na powrót do odbudowywanej katedry. To nie ta Warszawa, która zapala świeczki na ulicznych grobach, nadal czyniących cmentarzami warszawskie ulice. Nie ta, która każdego roku tłumnie zbiera się na Powązkach przy powstańczych kwaterach. W tamtych zgromadzeniach nie uświadczysz przedstawicieli władz, które patrzą krzywo zarówno na religijne procesje, jak i na rocznice pierwszego sierpnia.
Tutaj zawsze obecne są delegacje rządu i partii, przygrywa wojskowa orkiestra. Wygłaszane są nadęte przemówienia, w których padają propagandowe slogany. Ale jednak... za rzędem oficjeli cichym sznurem stoją prawdziwi warszawiacy. Inni warszawiacy, mniej liczni od tych spod katedry, ale nie mniej warszawscy. Ci, którzy potracili najbliższych w powstaniu 1943 roku, w Wielkiej Akcji, czy też w innych okolicznościach tamtych naznaczonych śmiercią gettowych lat.
Są też i tacy, którzy za okupacji znaleźli się po aryjskiej stronie. Nie są Żydami, ale 19 kwietnia każdego roku sprowadza ich tutaj poczucie solidarności. Z tymi, których znali, a którzy nie mają nawet grobów na Powązkach. A także z nieznanymi, o których należy pamiętać.
Bazaltowy pomnik Bohaterów Getta robi wrażenie. „Nie cuchną/ palące się ciała/ żywych ludzi/ ani włoski dziecka/ które nic nie wie/ nic nie wie. [...] Wiatr nie rozwiewa/ kamiennej brody starca/ który wydziera z ziemi głaz/ aby rzucić nim/ w mordercę" – napisała w poświęconym pomnikowi wierszu Małgorzata Hillar. Figury wyszły spod dłuta wybitnego rzeźbiarza Natana Rapaporta. Autor projektu całości architekt Leon Suzin, pochodzący z rodu litewskiej szlachty, był za młodu filistrem Welecji. Wespół z Arkonią dzierżyła ona wtedy opinię arcynarodowej i arcykatolickiej korporacji studenckiej. „Draby z Żylecji i Pałkonii" – pisał w „Kwiatach polskich" Julian Tuwim, czyniąc aluzję do antysemickich burd urządzanych przez korporantów.
Dzieło, podobnie jak jego twórcy, także wymyka się schematom. Mimo że rokrocznie zbierały się pod nim delegacje komunistów, pomnik ma charakter religijny, zawiera odwołania do Tory. W uroczystości jego odsłonięcia uczestniczyło sześciu rabinów, co jest liczbą imponującą, zważywszy skalę strat, jakich doznała żydowska ludność Warszawy. Z czasem na uroczystościach rabinów ubywało.