Telegram nadszedł z Krakowa 14 kwietnia 1943 r. o godzinie 18.25. Był skierowany w trybie błyskawicznym do komendantów Policji Bezpieczeństwa i SD we wszystkich dystryktach Generalnego Gubernatorstwa: we Lwowie do dr. Josefa Witiski, w Lublinie do Johannesa Müllera, w Radomiu do Fritza Liphardta, w Warszawie do dr. Ludwiga Hahna, wreszcie do wiadomości Sonderkommando ROEM IVA Warszawa do rąk SS-Hauptsturmführera Alfreda Spilkera. Treść telegramu brzmiała:
„Dotyczy zamachu na Führera. Pewien agent z polskiego narodowego ruchu oporu melduje, że w kołach kierowniczych ruchu oporu mówi się, że bolszewicy zamierzają za przyzwoleniem Secret Service przeprowadzić zamach na Führera i marszałka Rzeszy Göringa, który przewidziano na okres od 19 do 21 kwietnia 1943 r. Przypuszcza się, że będzie to moment uroczystości urodzinowych Führera, a zamachowcem ma być kurier mocarstwa sprzymierzonego. W zamachu na marszałka Rzeszy w grę wchodzi jako przestępca prawdopodobnie zamaskowany oficer lotnictwa. (...) Jeżeli zbrodnia ta na obu niemieckich przywódcach i mężach stanu dokonana by została z powodzeniem, wówczas będzie zaplanowana wielka ofensywa aliantów, dzięki której – ma się taką nadzieję – będzie można już 1 maja 1943 r. zwycięsko rozstrzygnąć wojnę. Proszę o podjęcie odpowiednich działań w celu ustalenia, co na ten temat w tamtejszych kręgach ruchu oporu jest wiadome. W razie pomyślnych wyników proszę natychmiast meldować. Müller".
Do urodzin Führera pozostało ledwie kilka dni. Pośpiech zdawał się więc oczywisty, zwłaszcza jeśli meldunki polskiego agenta z Krakowa opierały się na faktach. Ale w tym momencie nikt tego jeszcze nie wiedział. Krakowski agent, który meldował o zamachu, posługiwał się kryptonimem „Ani". Jego prawdziwe personalia do dzisiaj nie są znane, jak zresztą większości niemieckich agentów. Przy każdej komendzie Gestapo było ich od 150 do 200. Za swoje usługi w zależności od wartości meldunków pobierali miesięcznie od 200 do 250 marek. Jest przykrą, wstydliwą prawdą, że w wielu wypadkach równolegle z haniebnym donosicielstwem pełnili nierzadko wysokie, a nawet kierownicze funkcje w podziemnych organizacjach niepodległościowych. Głęboko ukryta legitymacja Gestapo dawała im i ich rodzinom pełne poczucie bezpieczeństwa w tej okrutnej wojnie. Historia do dzisiaj niewiele ma do powiedzenia w tej sprawie i tylko nieliczne kryptonimy owych podwójnych agentów zdołano rozszyfrować.
Agent V-51 melduje
Jak należy się domyślać, wszystkie komendy Gestapo na terenie GG natychmiast podjęły intensywne poszukiwania. W materiałach radomskich szybko też znaleziono meldunek agenta Gestapo V-51 (podpisującego się jako Bronisław Czark) z 1 lutego 1943 r. Do dzisiaj nie wiadomo, kim był Bronisław Czark. Jedni uważają, że za tym nazwiskiem kryje się legendarny Josek Mitzenmacher, książę ówczesnych agentów, w swej bogatej karierze także agent Gestapo. Inni przypisują sukcesy Bronisława Czarka Ryszardowi Sędkowi, agentowi V-52, ps. Palec Jedenasty, zamieszanemu w głośne zabójstwa polityczne Ludwika Widerszala i Jerzego Makowieckiego z Biura Informacji i Propagandy (BIP) Armii Krajowej, rozstrzelanemu przez polskie podziemie w czasie powstania warszawskiego.
Nie rozstrzygając tu powyższych historycznych wątpliwości, dość powiedzieć, że meldunek Bronisława Czarka w sprawie zamachu na Hitlera prowadził do organizacji Muszkieterowie. „Tu pragnąłbym zwrócić uwagę – pisał Czark – że jestem wyposażony ze strony Delegatury [Delegatury Rządu RP na Kraj] w odpowiednie pełnomocnictwa, które pozwalają mi podjąć rokowania z przywódcami Muszkieterów. (...) Ponieważ mnie interesował w szczególności materiał informacyjny z kwatery głównej Führera (...), poprosiłem o skontaktowanie z Muszkieterem, od którego mógłbym ewentualnie uzyskać bieżące informacje z kwatery Führera. (...) W. skontaktował mnie z niejakim Brandtem, który mi opowiedział, że Muszkieterowie mają w kwaterze głównej Hitlera powiązania z niemieckim i włoskim oficerem, którzy są w stanie przekazywać bieżące informacje".