Bunt katolików w Meksyku: Cristeros - żołnierze Boga

Bunt meksykańskich katolików, który przeszedł do historii jako Cristiada, miał przeciw sobie armię rządową, zamożnych współwyznawców, większość biskupów i papieża, a w końcu przegrał z pragmatyką władzy.

Aktualizacja: 14.04.2019 18:17 Publikacja: 14.04.2019 00:01

Kawaleria Cristeros dowodzona przez Victoriano Ramíreza, zwanego El Catorce

Kawaleria Cristeros dowodzona przez Victoriano Ramíreza, zwanego El Catorce

Foto: AFP

Blisko 100 lat temu rewolucyjne rządy Meksyku siłą wyzwalały lud spod reakcyjnych wpływów Kościoła. Wkrótce Pius XI uznał bezradność doczesnych środków wobec przemocy, wzywając do modlitwy za ginący Kościół meksykański. Jednak urzędowa walka z religią najbardziej rozsierdziła sam lud, który wystąpił zbrojnie przeciw wyzwolicielom. Dwa fanatyzmy skoczyły sobie do gardeł, równie nieprzejednane i zaślepione wzajemnym bestialstwem.

Czas radykalnych asekurantów

Antyklerykalizm zawsze był skazą meksykańskiej polityki. Legislacje godzące w Kościół wprowadzały, a potem utrzymały wszystkie kolejne reżimy aż do wrogiego rozwodu tronu z ołtarzem za czasów indiańskiego prezydenta Benito Juáreza, co już wtedy ściągnęło na kraj falę konserwatywnych rebelii. Antykościelnej busoli nie odwrócił nawet cesarz Maksymilian pochodzący z arcykatolickiej dynastii Habsburgów. Także zachowawcza dyktatura Porfirio Díaza utrzymała zimnowojenny balans libertynów i klerykałów.

Gen. Obregón, Pancho Villa i amerykański generał John Pershing (ok. 1915 r.)

Gen. Obregón, Pancho Villa i amerykański generał John Pershing (ok. 1915 r.)

Getty Images

Jednak rewolucjonistom z 1910 r. rozdział państwa i Kościoła już nie wystarczał. W wojnie domowej zwyciężył najbardziej wulgarny libertynizm, skażony poważnie marksizmem, co wyzwoliło wśród pretendentów do władzy licytację na radykalizm.

Dzięki sojuszowi z gen. Álvaro Obregónem rządy objął Venustiano Carranza, należący do najtwardszych ekstremistów. Jego konstytucja z 1917 r. nie tylko ograniczała działalność księży, ale też poddawała Kościół kontroli rządu.

Praktyka rządzenia uśpiła trochę obawy biskupów, ponieważ prawo zdawało się martwą literą. Carranza miał wtedy groźniejszych przeciwników od księży, zmuszony bronić władzy przed Zapatą i polnym watażką Pancho Villą. Mówiono zresztą, że ustawa jest bardziej radykalna od samego prezydenta, który za martwe zapisy kupił głosy komunistów.

Jeszcze większym pragmatykiem okazał się Obregón, gdy w 1920 r. obalił i kazał zamordować Carranzę. Jako zręczny lawirant egzekwował prawo w regionach, gdzie cieszyło się największym poparciem, a markował działania w katolickich bastionach, by uniknąć nowych konfliktów. Gdzie nie miał środków na świeckie szkolnictwo, odstąpił od likwidacji katolickiego.

Niemniej wywołał dyplomatyczny skandal, gdy za udział w wyświęceniu pomnika Chrystusa Króla w Silao wydalił z kraju nuncjusza apostolskiego. Pretekstem był artykuł konstytucji uznający uroczystości religijne poza świątynią za nielegalne zgromadzenia. Desperackim gestem Obregón chciał zdobyć przewagę nad antyklerykalnym jastrzębiem Plutarchem Callesem, jednak to jego konkurent dzięki poparciu związków i Partii Pracy wygrał wybory w 1924 r.

Nacjonalizacja Kościoła

Calles zawsze chełpił się ateizmem, lecz nie miał krzty elastyczności poprzedników. Rozczarowany nieskutecznością konstytucji w czerwcu 1926 r. wydał przepisy wykonawcze, nadając antyklerykalnym artykułom skrajnie opresyjną wymowę. W istocie prawo Callesa wyjmowało katolicyzm spod prawa.

Kościół wyzuto z wszelkiej własności – co dotyczyło także świątyń – skasowano zakony i zlikwidowano katolickie szkolnictwo. Obrzędy dozwolone były tylko w kościołach, co delegalizowało tradycyjne procesje, a nawet publiczne noszenie sutanny obłożono sankcją 500 pesos grzywny. Księża stracili czynne i bierne prawo wyborcze oraz możliwość zabierania głosu w sprawach społecznych, a zwłaszcza krytyki rządu. Przepis w praktyce zawiesił działalność gazet katolickich, z których najdłużej przetrwało stołeczne „El Pais". Krzyże miały zniknąć nawet z nagrobków, za czym poszła zmiana nazw miejscowości kojarzonych z religią, jak choćby Vera Cruz.

Najdotkliwszy był nowy obowiązek rejestracji duchownych, który zmieniał biurokratyczną formalność w wyznaczanie księży przez władzę. Pozwalało to wprowadzić dowolnie absurdalne rygory, jak wymóg, by do celebrowania mszy św. wyznaczać tylko żonatych księży powyżej 40. roku życia.

To nie był zwykły rozdział Kościoła od państwa, lecz pełne przejęcie kontroli. Stała za tym groźba schizmy i wcielenia Kościoła w struktury państwa. Ostrożni zazwyczaj biskupi początkowo reagowali nadzwyczaj gwałtownie, zyskując zgodę papieża na formę protestu bez precedensu w historii Kościoła. Decyzją meksykańskiego episkopatu na czas nieokreślony zawieszono odprawianie nabożeństw.

Wszakże reżim uznał ten przejaw sprzeciwu za swój największy sukces. Zdaniem rządu każdy miesiąc bez mszy św. i dostępu do posługi kapłańskiej powinien oddalać wiernych od religii. Pod pretekstem inwentaryzacji majątku reżim skorzystał z okazji, by zapieczętować meksykańskie kościoły.

Ale niezależnie od woli biskupów rosła aktywność świeckich zrzeszeń religijnych, zwłaszcza wyrosłych z ducha „Rerum novarum", jak Meksykańskie Stowarzyszenie Młodzieży Katolickiej. W odruchu samoobrony niechętny rządowi laikat zrzeszył się w Ligę Obrony Wolności Religijnej, a nawet stworzył partię polityczną świeckich katolików pod nazwą Unia Katolicka.

Z wstrzemięźliwym poparciem episkopatu wierni podjęli własny protest, uderzając w najczulsze miejsce reżimu, czyli finanse. Bojkot objął nie tylko podatki, ale również monopole państwowe, w tym głównie loteryjny, zakupy paliw, transport publiczny, a nawet kina, restauracje i dansingi. Nauczyciele odmówili pracy w szkołach państwowych. Akcja jednak się załamała, tyleż z powodu ostrożności biskupów, co z powodu stłumienia strajku przez katolickich przedsiębiorców, którym bojkot uszczuplał zyski.

Krew za krew

Przeciąganie struny szybko eskalowało konflikt. Z początkiem sierpnia kilkuset wiernych zajęło sanktuarium Matki Bożej z Gwadelupy w Guadalajarze i zbrojnie okupowało świątynię. Nieskuteczny szturm wojska trwał, dopóki obrońcom nie skończyła się amunicja, przynosząc 18 ofiar śmiertelnych i kilkudziesięciu rannych. Nazajutrz wojsko spacyfikowało świątynię w Sahuayo, mordując dwóch księży i kilkoro świeckich.

Najbardziej brzemienne w skutkach było rozstrzelanie z grupą świeckich działaczy ks. Luisa Bátiza w Chalchihuites, którego oskarżono o nielegalną celebrację nabożeństw. Okoliczni chłopi, gdy ruszyli ze spóźnioną pomocą, z rozpędu zajęli miasto i skarbiec, co było zaczątkiem powstania.

Po zajściach w Chalchihuites zbuntowały się miasta Pénjamo i Durango oraz parę innych miejscowości. Armia łatwo tłumiła zarzewia rebelii, lecz buntownicy przenieśli się w góry, gdzie tworzyli pierwsze partyzanckie oddziały. Gdy przelano pierwszą krew, charyzmatyczny przywódca związku młodych katolików René Capistrán Garza wezwał Meksyk do walki w płomiennej odezwie „Do narodu!". Bunt ogarnął dwa najbardziej katolickie stany federacji, czyli Jalisco i Guadalajara.

Wszakże mieszkańcy miast najczęściej dystansowali się od powstania. Za broń chwycili niemal wyłącznie chłopi, którym razem z religią zabrano jedyną odskocznię od ciężkiej pracy na roli. Ale wbrew intencjom, powstanie bardziej przeraziło meksykańskich biskupów niż rządzących.

Przeciw 12 tysiącom wiejskiej biedoty, uzbrojonej w stare flinty i narzędzia rolnicze, reżim wystawił ponad 70 tys. regularnego wojska, co zdaniem Callesa sprowadzało rolę armii do polowania na muchy. Wojsko wspomagały zbrojne milicje prorządowej lewicy, co stawiało garstkę powstańców przeciw stutysięcznej armii.

Wśród biskupów zaś, poza rzadkimi wyjątkami, jak prałat Leopoldo Lara y Torres, większość kościelnych hierarchów odcięła się od walki. Nawet wypędzenie z Meksyku całego episkopatu i kilkuset księży nie zmieniło zdania hierarchicznego Kościoła. Niezmiennie, przez wszelkie dostępne kanały, biskupi dążyli do kompromisu z rządem, choćby za cenę poświęcenia powstańców. Za milczącym porozumieniem Kościoła i państwa buntownicy nie byli stroną rozmów o rozwiązaniu konfliktu.

Inna rzecz, że powstańcy mieli problem z przywództwem i polityczną reprezentacją. Garza, który wywołał rebelię, na początku 1927 r. złożył dymisję z roli naczelnika ruchu, gdy nie zyskał obiecanego poparcia i pieniędzy katolików z Ameryki Północnej. Jego następcę, również zdolnego prawnika z Unii Katolickiej, siły rządowe schwytały parę miesięcy po objęciu funkcji. Anaklet González Flores został stracony po barbarzyńskich torturach, jednak do końca zachował katolicki fason, obiecując oprawcom wstawiennictwo w Niebie.

Nie z jednej mąki

Trudno orzec, skąd do powstańców przylgnęło miano „Cristeros". Początkowo mówili o sobie „Wyzwoliciele", a „Cristeros" było obraźliwą nazwą, ukutą przez propagandę, jak pogardliwe słowo „katole". Niemniej, może z przekory, nazwę przyjęli także powstańcy. Walczyli pod meksykańską flagą, z wizerunkiem Matki Bożej z Gwadelupy zamiast orła. Z braku mundurów, wyróżniali się czarną opaską na ramieniu, albo biało-czerwoną bransoletą z paciorków.

Po pierwszych klęskach bunt pozornie przycichł, ale nie wygasł. W istocie partyzanci poświęcili zimę na okrzepnięcie i zdobycie broni. Żywności nie brakowało, bo chłopi działali na własnym terenie i stworzyli sprawny system samopomocy. Największym problemem był brak amunicji, którą pokątnie kradli i sprzedawali dla zysku robotnicy z fabryk zbrojeniowych, a dostarczały służby pomocnicze, w których niebłahy udział miały brygady kobiece. Żeńskie oddziały sprawnie organizowały pieniądze, zapewniały łączność i opiekę medyczną. Wszakże w państwie skorumpowanym do szpiku kości, najpewniejszym źródłem zaopatrzenia była armia rządowa. Szybko powstały punkty prowadzenia podobnych transakcji, czemu nie zapobiegły najsurowsze sankcje.

Wbrew złudzeniom rządu, wielu chłopów miało doświadczenie wojskowe, jednak boleśnie brakowało dowódców. Lukę zapełniały samorodne talenty o dziwnej proweniencji, jak młody farmaceuta Jesús Degollado z Sahuayo, który w pół roku awansował na generała. Z odmiennej bajki był na półlegendarny Victoriano Ramírez, niepiśmienny chłop, a może pospolity bandyta (i przy tym wielki kobieciarz), który dołączył do powstania po brawurowej ucieczce z więzienia. Zyskał przydomek El Catorce, czyli Czternastka, ponieważ własnoręcznie zabił 14 członków pościgu, a ich odrąbane ręce wysłał władzom ku przestrodze. Będąc świetnym jeźdźcem i jeszcze lepszym strzelcem, z powodzeniem dowodził pułkiem chłopskiej kawalerii. Odmiennym przypadkiem był José Reyes Vega, jeden z zaledwie pięciu księży, którzy wbrew powołaniu chwycili za broń i walczyli w powstaniu. Z powodu naturalnych zdolności przywódczych ojciec Vega odnosił sukcesy jako powstańczy generał.

Niemniej Cristeros rozumieli znaczenie głównodowodzącego, toteż z braku innych kandydatów wynajęli go z armii rządowej. Generała Enrique Gorostietę, jako zdeklarowanego masona i ateistę, nie przyciągnęły do Cristeros religijne idee, ale pieniądze, których zbankrutowany producent mydła bardzo potrzebował. Od powstańców dostał dwukrotnie większą pensję, niż rząd płacił zwykłym generałom. Nawet jako najemnik okazał się do końca lojalny i skuteczny, stąd tolerowano jego lekceważenie świętości i śmiałe kpiny z religii.

Walka, zemsta i gorące głowy

Okrzepnięcie sił powstańczych obróciło w niwecz rządową pewność siebie, gdy w lutym 1927 r. kawaleria El Catorce przełamała fatum powstańczych porażek pod San Francisco del Rincón. W miesiąc później oddział Ramíreza zdecydował o największym zwycięstwie Cristeros w tej wojnie, gdy w San Julián pokonany generał federalny uciekał z pola bitwy w kobiecym ubraniu.

Wkrótce profesjonalizm Gorostiety zmienił pospolite ruszenie w niemal regularne oddziały wojskowe. Niestety, wprowadzenie dyscypliny oznaczało koniec kariery samowładnego watażki El Catorce. Nie mogąc tolerować anarchii i dwuwładzy w armii, Gorostieta kazał go aresztować i skazał na rozstrzelanie. Postrzelony przez strażników Ramírez zginął jeszcze przed egzekucją.

Prywatne ambicje i emocje były piętą achillesową powstańców, a chorobliwa zapalczywość ks. Vegi omal nie zakończyła rebelii. Kiedy dowodził atakiem na pociąg z rządowymi pieniędzmi, stracił w walce rodzonego brata. Ogarnięty rozpaczą duchowny kazał polać benzyną i spalić skład pociągu z pasażerami. Miał sądzić, że wewnątrz ukrywa się wojsko, lecz w wagonach spłonęło pół setki cywili, w tym kobiety i dzieci. Bestialstwo obróciło przeciw Cristeros opinię publiczną i wywołało odejście wielu powstańców. Przesadne okrucieństwo dowódcy budziło niesmak nawet jego podwładnych, choć na tej wojnie obie strony nie brały jeńców. Raz musieli się odwołać do jego kapłaństwa, by powstrzymać Vegę przed spaleniem żywcem rządowego generała, który mordował księży. By zaoszczędzić na amunicji, zazwyczaj schwytanych żołnierzy kazał zabijać bagnetem.

Wojsko odpłacało pięknym za nadobne, a najczęstszą metodą walki z partyzantami było tworzenie tzw. ośrodków koncentracyjnych. Lokalnej ludności kazano gromadzić się w określonych wioskach, a obława wojskowa mordowała wszystkich schwytanych poza wyznaczonymi miejscami, nie wnikając nawet, czy są powstańcami. Dla większego efektu jeńców wieszano na słupach telegraficznych wzdłuż torów kolejowych. Podczas jednej z kolejnych potyczek pod San Francisco del Rincón armia bez skrupułów użyła w mieście gazów bojowych.

Nieoczekiwaną premią dla powstańców był nieudany zamach stanu gen. Arnulfo R. Gómeza i innych oficerów sił rządowych. Kiedy armia zwalczała pucz we własnych szeregach, powstańcy nękali linie kolejowe, co wymusiło na wojsku jeszcze większe rozproszenie środków. Choć bunt został stłumiony, Cristeros utrzymali względną przewagę przez następny rok.

Jednak ślepy fanatyzm zniweczył największą szansę Kościoła na kompromis z rządem, jaką była przegrana Callesa w wyborach 1928 r. Powrót pragmatycznego Obregóna dawał nadzieję na złagodzenie konfliktu, ale nim objął władzę, w gorącej wodzie kąpany kleryk wystrzelał do niego cały rewolwer z bliskiej odległości. Po zamordowaniu elekta funkcję prezydenta tymczasowo przejął Emilio Gil, zdeklarowany stronnik odsuniętego Callesa.

Dyplomacja i krwawe łowy

Katolickie powstanie uznaje się za przegrane, lecz trudno mówić o militarnej klęsce Cristeros. Mimo poważnych strat w 1929 r. liczba insurgentów wzrosła do 50 tys., a siły powstańcze kontrolowały sporą część środkowego i zachodniego Meksyku. Nie udało się zdobyć Guadalajary mającej dla rebelii symboliczne znaczenie, lecz w kwietniu rząd poniósł żenująca klęskę pod Tepatitlán, gdzie poległ również ojciec Vega.

Rzeczywistą klęskę powstanie podniosło w kulisach dyplomatycznych salonów, gdy papież pozyskał do mediacji Departament Stanu w Waszyngtonie. Kluczową postacią rozmów został Dwight Morrow, nowy ambasador w Meksyku, którego siłę oddziaływania na reżim ograniczały amerykańskie interesy gospodarcze, zagrożone nacjonalizacją meksykańskiego przemysłu i surowców. Do reprezentowania Kościoła papież wyznaczył najbardziej uległego z meksykańskich biskupów, Pascuala Díaza y Barreto, co dało efekt łatwy do przewidzenia. Biskupi zaakceptowali drakońskie prawo i zaniechali kontestacji w zamian za obietnicę łagodniejszej interpretacji przepisów i przyzwolenie na powrót do kraju.

Ustępstwa rządu były symboliczne. Państwo nadal mianowało księży niczym urzędników, tyle że odtąd pytało o zgodę biskupów. Poza tym pozwolono na naukę religii w kościołach i przywrócono duchownym głos w sprawach publicznych.

Kilka dni przed zwieńczeniem rozmów siły rządowe osaczyły w zasadzce i zastrzeliły gen. Gorostietę, po czym jedyny przedstawiciel Cristeros złożył podpis pod dokumentem, na którego treść nie miał najmniejszego wpływu. Gdy 21 czerwca 1929 r. sygnowano umowę, powstanie powoli wygasało, zostawiając za sobą pożogę, bolesne podziały i 90 tys. zabitych.

Episkopat tanio sprzedał skórę najwierniejszych obrońców. Obietnicę amnestii rząd spełnił o tyle, że zaniechano aresztowań i sądzenia powstańców. Służby państwowe po prostu ich mordowały, tropiąc byłych Cristeros po całym kraju. Szacuje się, że ofiarą skrytobójczych zamachów padło co najmniej 5 tys. osób, a wielokrotnie więcej zbiegło za granicę.

Nie był to bynajmniej koniec koszmaru. Od początku lat 30. rząd forsował politykę socjalistycznego wychowania, a uzbrojone brygady Czerwonych Koszul obłąkańczego ateisty Tomása Canabala bez przeszkód i za przyzwoleniem rządu plądrowały świątynie i mordowały księży. Przerażające widoki sprofanowanych kościołów i klasztornych katakumb, które opisał Wańkowicz podczas rewolucji, towarzyszyły Meksykowi jeszcze przez lata.

Mimo fali prześladowań Pius XI nadal zaciekle bronił ustalonego modus vivendi, które wierni woleli nazywać faryzejskim porozumieniem. Niemniej tylko ten zgniły kompromis pozwolił tysiącom Meksykanów witać Jana Pawła II na przepełnionych stadionach, ponieważ obowiązujące prawo wciąż zabraniało podobnych zgromadzeń.

Blisko 100 lat temu rewolucyjne rządy Meksyku siłą wyzwalały lud spod reakcyjnych wpływów Kościoła. Wkrótce Pius XI uznał bezradność doczesnych środków wobec przemocy, wzywając do modlitwy za ginący Kościół meksykański. Jednak urzędowa walka z religią najbardziej rozsierdziła sam lud, który wystąpił zbrojnie przeciw wyzwolicielom. Dwa fanatyzmy skoczyły sobie do gardeł, równie nieprzejednane i zaślepione wzajemnym bestialstwem.

Czas radykalnych asekurantów

Pozostało 97% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia
Pomogliśmy im odejść z honorem. Powstanie w getcie warszawskim
Historia
Jan Karski: nietypowy polski bohater
Historia
Yasukuni: świątynia sprawców i ofiar
Historia
„Paszporty życia”. Dyplomatyczna szansa na przetrwanie Holokaustu
Historia
Naruszony spokój faraonów. Jak plądrowano grobowce w Egipcie