Rzeczpospolita: Dokładnie 35 lat temu, 30 marca 1981 roku, zamachowiec postrzelił w Waszyngtonie prezydenta USA Ronalda Reagana. Na szczęście kula przeszła kilka centymetrów obok serca. Jakie emocje w Stanach wzbudzał Reagan?
Piotr Zaremba: To postać, która właściwie do dzisiaj budzi sprzeczne emocje. Wielka popularność Reagana często przekraczała granice ideologiczne. Jednak mediom, środowiskom artystycznym i intelektualnym, które w USA są w większości liberalne, Reagan podpadł tym, że w sferze werbalnej mocno zaostrzył spór ideologiczny. Wcześniej prezydenci, także republikańscy, raczej parli do centrum, nie stawiali spraw na ostrzu noża. A Reagan w swej retoryce nie szedł na żadne ustępstwa. Choć w sferze praktyki politycznej nie był już tak jednoznaczny. Jako gubernator Kalifornii podpisał np. ustawę legalizującą aborcję.
Postać Reagana jest ciągle żywa w popkulturze. Jak się go przedstawia?
Pamiętam taki horror pt. „Rzeź", w którym wariat noszący maskę Reagana dokonuje masakry na festiwalu hipisowskim. W finale okazuje się, że zostaje on wypuszczony na wolność w ramach reaganowskiego oszczędnościowego programu zamykania szpitali. Ten film świetnie pokazuje, jak w USA widzą Reagana wrażliwi społecznie liberałowie. Reagan często przewija się w amerykańskim kinie, zazwyczaj jako postać niesympatyczna, wstrętna, w najlepszym razie przebiegła.
Rudy Giuliani mówił niedawno w wywiadzie dla „Plusa Minusa", że w kampanii wyborczej 1980 roku liberalne media straszyły Reaganem dokładnie tak samo, jak dziś straszą Donaldem Trumpem.