Jesienią 2014 roku do żony generała Kiszczaka miała zadzwonić jej siostra, która – tak pisze w liście Maria Teresa Kiszczak - „jak cała moja rodzina, łącznie ze mną, jest osobą wierzącą”. Siostrę żony generała oburzył program, który obejrzała w Telewizji Trwam. Na tyle, że namówiła wdowę do interwencji u samego wysokiego rangą hierarchy kościelnego.
Jak zaznaczyła na wstępie listu do arcybiskupa żona generała Kiszczaka: „znamy się bardzo dobrze z okresu pracy Księdza Kardynała w Kozach [abp Głódź nigdy nie był wikarym w Kozach, tylko w Szudziałowie koło Białegostoku w latach 1970-72 – przyp. red.]. Ja wtedy byłam uczennicą szkoły średniej i zaczęłam studiować. Z wielu informacji wiem, że Kardynał jest otwartym i życzliwym dla ludzi człowiekiem”.
- Nie rozumiem – pisze do arcybiskupa Głodzia – dlaczego właśnie Kościół, dlaczego księża, sieją nienawiść do człowieka, który uratował Polskę, Polaków przed wojną domową, która groziła wejściem wojsk radzieckich [do kraju], przed umieraniem? Taki cel przecież miało internowanie [działaczy opozycji], wprowadzenie stanu wojennego.
Kiszczakowa przedstawia też dość typową dla środowisk postkomunistycznych wersję związaną z ofiarami stanu wojennego: „zginęło 14-15 osób, a nie jak to się wmawia społeczeństwu 100-130 osób (…) gdyby nie inspirowane i wymuszane przez inspiratorów [z Solidarności] walki w kopalniach i nie tylko, mogłoby być tak, jak to założył mój mąż”.