- Nasza rocznica powinna uwypuklać historię i jednocześnie łączyć się z przyszłością. I jako przewodniczący parlamentu dostrzegam znaczenie motta: „demokracja i dalekosiężność” – mówił Andreas Norlén w szwedzkim parlamencie otwierając seminarium na temat rocznicy prawa wyborczego. Te słowa, jego zdaniem, mogą stanowić aktualną interpretację okresu pełnienia funkcji przewodniczącego parlamentu (od 24 września). - Zapowiada się bowiem na to, że tworzenie rządu będzie długotrwałym procesem - ocenił lakonicznie.
W Szwecji, choć wybory odbyły się 9 września, wciąż panuje polityczny impas. Jak dotąd nie utworzono koalicji rządowej, wobec prób wyizolowania prawicowego i antyimigranckiego ugrupowania Szwedzcy Demokraci. Jak dotąd dwa głosowania, które miały wyłonić nowy rząd, zakończyły się fiaskiem. Ani socjaldemokratyczny kandydat Stefan Löfven, ani kandydat na premiera Ulf Kristersson, nie uzyskali poparcia większości.
Andreas Norlén mówił też o tym, że proces ustanowienia totalnej demokracji trwał w Szwecji przez kilkadziesiąt lat i musiano pokonać wiele przeszkód, by osiągnąć ten cel. Batalię prowadzono na wielu frontach, w parlamencie i poza nim, z udziałem ruchu walczącego o powszechne prawo wyborcze dla kobiet, z feministkami Elin Wägner i Anną Whitlock na czele. Za kulisami działał też książę, późniejszy król Gustaw VI Adolf, dziadek obecnego króla Karola Gustawa XVI. Gustaw VI Adolf opowiadał się nie tylko za powszechnym prawem wyborczym, ale także za monarchią konstytucyjną i parlamentaryzmem na wzór angielski.
Prawo wyborcze długo nie było też udziałem wszystkich mężczyzn. W 1899 r. z posiadania takiego prawa cieszyło się jedynie poniżej 7 procent męskiej populacji kraju. Aby posiadać prawo do głosu należało być szwedzkim obywatelem, oraz posiadaczem dochodów w wysokości 800 koron rocznie (równowartość obecnych 600 tys. koron czyli ok. 1,4 mln złotych) lub nieruchomości tej wartości.
Fia Sundevall, historyk ekonomii z Uniwersytetu w Sztokholmie zwracała uwagę, że o prawie wyborczym dla mężczyzn debatowano wówczas w kontekście powszechnej służby wojskowej. Wielu osobom wydawało się bulwersujące, że mężczyźni muszą bronić kraju i za niego umierać nie posiadając prawa głosu. Ruch walczący o prawa wyborcze sformułował nawet slogan: „jeden mężczyzna, jeden głos, jeden karabin”. Autorzy tego hasła podkreślali, że mężczyźni najpierw powinni zdobyć prawo wyborcze, a dopiero potem chwytać za broń, by realizować obowiązek obrony ojczyzny.