Kto ma „różowe teczki” z lat 80-tych?

Pojawiają się hipotezy, że zdobyte podczas akcji „Hiacynt” informacje wciąż przydają się w szantażowaniu wysoko postawionych osób, w tym polityków – przyznaje w rozmowie z serwisem rp.pl Krzysztof Tomasik, działacz LGBT, autor książki „Gejerel. Mniejszości seksualne w PRL-u”.

Publikacja: 14.11.2018 23:01

Kto ma „różowe teczki” z lat 80-tych?

Foto: Starscream [CC BY-SA 3.0 (https://creativecommons.org/licenses/by-sa/3.0)], via Wikimedia Commons

Rp.pl: Rankiem 15 listopada 1985 roku do drzwi gejów w całym kraju puka Milicja Obywatelska i…

Krzysztof Tomasik: Zaczyna się akcja "Hiacynt", która nie wszędzie wyglądała tak samo. Podobne były tylko ogólne wytyczne, żeby spisywać, przesłuchiwać i werbować do współpracy homoseksualnych mężczyzn. W praktyce pukano do domów i zakładów pracy, ale też robiono naloty na kluby i miejsca takie jak dworce czy parki, gdzie wiedziano, że spotykają się ówcześni geje. Zdarzały się sytuacje anegdotyczne, na przykład w małym miasteczku milicjanci nie znając takich miejsc, kontrolowali meliny, a potem w raportach informowali zwierzchników, że w czasie działań nie ujawniono "nowych form nawiązywania kontaktów erotycznych". Większości jednak nie było do śmiechu, "Hiacynt" uświadomił homoseksualistom, którzy generalnie musieli się ukrywać, że władza wie o nich więcej niż by sobie tego życzyli. Dla wielu to był koszmar; nie chodzi tylko o upokarzające przesłuchanie i rodzaj zadawanych pytań, m.in. o nazwiska kochanków i ulubione pozycje seksualne, straszono ujawnieniem ich tajemnicy przed rodzicami, znajomymi z pracy, ale też przed... żonami. Akcję powtórzono w kolejnych latach (1986, 1987), były przymiarki by odbyła się także w 1989 roku, ale zmiany polityczne sprawiły, że nic z tego nie wyszło. W Gdańsku próba wznowienia "Hiacynta" ponoć spaliła na panewce, bo nie zostały dostarczone na czas gumowe rękawiczki i maski na twarz, których zażądali milicjanci obawiający się wirusa HIV.

Właśnie przeciwdziałanie epidemii AIDS na terenie Polski władze podały jako oficjalny powód akcji „Hiacynt”. Jaki był prawdziwy?

- Tych "oficjalnych" powodów, które podawano było kilka, mówiło się także o chęci infiltracji "hermetycznego środowiska", gdzie zdarzało się dużo kradzieży, a nawet morderstw. Generalnie jednak kluczowe były pierwsze próby społeczności homoseksualnej by się zrzeszać, chęć walki o widzialność i własne prawa, próby rejestracji stowarzyszeń, na co władza oczywiście nie chciała się zgodzić. Paradoksalnie kwestia walki z HIV/AIDS nie była wówczas tak kontrowersyjna jak samo słowo "homoseksualizm", którego nie chciano używać w języku urzędowym. Kiedy Warszawski Ruch Homoseksualny wystosował pismo z prośbą o rejestrację, Ministerstwo Spraw Wewnętrznych radziło, by zmienić nazwę na bardziej akceptowalną: Towarzystwo Zapobiegania i Walki z AIDS.

Dokąd trafiły akta?

- Nie wiadomo! Nie wiadomo nawet skąd wzięła się pojawiająca się potem liczba 11 tysięcy, tyle ostatecznie miało być założonych "różowych teczek". Prawdopodobnie te akta uległy rozproszeniu, część mogła zostać zniszczona, ale pojawiają się też hipotezy, że zdobyte wówczas informacje wciąż przydają się w szantażowaniu wysoko postawionych osób, w tym polityków. Generalnie niczego nie można wykluczyć, bo o akcji "Hiacynt" niewiele pewnego wiadomo, z jakiegoś powodu to nie jest temat interesujący dla historyków, do tej pory nie ma żadnego opracowania naukowego, co jest o tyle zaskakujące, że jednocześnie ta akcja obrosła swego rodzaju legendą, stała się niemal symbolem sytuacji osób LGBT w PRL-u i wciąż działa na wyobraźnię, dwa lata temu z okazji 30-lecia rozpoczęcia "Hiacynta" ukazały się dwie powieści inspirowane tymi wydarzeniami.

Czy w dzisiejszych czasach można sobie wyobrazić podobną akcję?

- Nie trzeba sobie wyobrażać, całkiem niedaleko dzieją się dużo gorsze rzeczy, np. w Czeczenii, gdzie - jakkolwiek potwornie to nie brzmi - geje trafiają do obozów koncentracyjnych. Z tego samego sposobu myślenia wywodzi się prawo zakazujące "propagandy homoseksualnej" na Litwie i w Rosji.  Jednocześnie na całym świecie poziom infiltracji społeczeństw jest dużo większy niż w latach 80., nikt chyba nie ma złudzeń, że zbierane są również dane wrażliwe, także dotyczące orientacji psychoseksualnej. Na szczęście przez te kilkadziesiąt lat w podejściu do homoseksualności zmieniło się praktycznie wszystko, dziś już nie trzeba się ukrywać, a w większości krajów europejskich pary jednopłciowe mogą legalizować swoje związki. Na tym tle Polska odstaje i w tym widzę nawiązanie do ówczesnej sytuacji, politycy wciąż myślą, że jak się o czymś nie powie, to tego nie będzie. Kiedyś było to słowo "homoseksualizm" w statucie organizacji, a dziś są małżeństwa jednopłciowe i związki partnerskie.

Rp.pl: Rankiem 15 listopada 1985 roku do drzwi gejów w całym kraju puka Milicja Obywatelska i…

Krzysztof Tomasik: Zaczyna się akcja "Hiacynt", która nie wszędzie wyglądała tak samo. Podobne były tylko ogólne wytyczne, żeby spisywać, przesłuchiwać i werbować do współpracy homoseksualnych mężczyzn. W praktyce pukano do domów i zakładów pracy, ale też robiono naloty na kluby i miejsca takie jak dworce czy parki, gdzie wiedziano, że spotykają się ówcześni geje. Zdarzały się sytuacje anegdotyczne, na przykład w małym miasteczku milicjanci nie znając takich miejsc, kontrolowali meliny, a potem w raportach informowali zwierzchników, że w czasie działań nie ujawniono "nowych form nawiązywania kontaktów erotycznych". Większości jednak nie było do śmiechu, "Hiacynt" uświadomił homoseksualistom, którzy generalnie musieli się ukrywać, że władza wie o nich więcej niż by sobie tego życzyli. Dla wielu to był koszmar; nie chodzi tylko o upokarzające przesłuchanie i rodzaj zadawanych pytań, m.in. o nazwiska kochanków i ulubione pozycje seksualne, straszono ujawnieniem ich tajemnicy przed rodzicami, znajomymi z pracy, ale też przed... żonami. Akcję powtórzono w kolejnych latach (1986, 1987), były przymiarki by odbyła się także w 1989 roku, ale zmiany polityczne sprawiły, że nic z tego nie wyszło. W Gdańsku próba wznowienia "Hiacynta" ponoć spaliła na panewce, bo nie zostały dostarczone na czas gumowe rękawiczki i maski na twarz, których zażądali milicjanci obawiający się wirusa HIV.

2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia
Pomogliśmy im odejść z honorem. Powstanie w getcie warszawskim
Historia
Jan Karski: nietypowy polski bohater
Historia
Yasukuni: świątynia sprawców i ofiar
Historia
„Paszporty życia”. Dyplomatyczna szansa na przetrwanie Holokaustu
Historia
Naruszony spokój faraonów. Jak plądrowano grobowce w Egipcie