Wraz z wielkością zakupów rosła też liczba odwiedzin sąsiadów na terenie naszego kraju. Było ich 5,5 mln wobec 5,35 mln rok wcześniej.

– Kwota wydatków litewskich w Polsce to dla naszego sektora handlowego, który sam w sobie nie jest duży, bardzo bolesny problem. To się przekłada na mniej zapłaconych podatków, redukcje zatrudnienia. Jeżeli Litwini korzystają w domach z towarów kupionych nie na Litwie, to dla nas – przedsiębiorców – przekłada się na to, że hurtownie oraz małe i średnie sklepy nie wypracowują zysków; one uciekają do Polski – przyznał Laurinas Vilimas, dyrektor wykonawczy Litewskiego Stowarzyszenia Firm Handlowych, w rozmowie z portalem Delfi.

Zdaniem Vilimasa konkurencja z polskimi cenami jest dla litewskich handlowców niemożliwa. – A to z powodu wysokości podatków czy rozmiarów rynku (jest 10 razy większy od litewskiego – red.). Mówią o tym zarówno nasi ekonomiści, jak i władze. Przyczyny więc znamy, ale jak problem rozwiązać – nie wiemy – przyznał handlowiec.

Litewscy handlowcy od lat skarżą się na brak rządowych kampanii promujących własne produkty i programy lojalnościowe. A także na to, że polityka fiskalna Wilna nie pozwala na cenową rywalizację litewskich sklepów z polskimi.

– Jeżeli chcemy konkurować z Polską, to mądrze byłoby obniżyć stawki na wszystkie towary. Tak, byśmy widzieli, że ludzie będą u nas kupować nie tylko kartofle, ale i telewizory. Wtedy na zakupy przyjadą do nas np. Łotysze – podkreśla Żilwinas Szilenas, szef Litewskiego Instytutu Wolnego Rynku.