Przez moje 15 lat prezesowania giełdzie, zmieniło się 11 premierów, 16 ministrów skarbu. Wtedy giełda nie była przedmiotem przetargu politycznego. Nie było ważne czyj człowiek kieruje giełdą. Dzisiaj w różnych spółkach widzimy walkę poszczególnych frakcji w ramach koalicji rządzącej.
Wciąż warto być na giełdzie?
Tak, ale dzisiaj trzeba bardziej to przemyśleć. Nie każda spółka, której marzy się giełda powinna tam wejść. Trzeba mieć przekonywującą ofertę dla inwestorów.
Bitcoin powinien być zakazany?
Nie. Powinno być sporo ostrzeżeń przed wiarą w ciągły jego wzrost. Takich baniek spekulacyjnych mieliśmy wiele w historii świata. Pierwszą bańka tulipanowa z 1637 r. trwała 2,5 roku i skończyła się jak wszystkie następne bańki, sporą przeceną. Nie wiadomo czy dane aktywo spadnie 50 czy 90 proc. i kiedy nastąpi pęknięcie danej bańki.
Wystarczy ostrzegać ludzi i to ochroni ich przed chciwością?
Ludzi nie można zabezpieczyć przed własnymi kiepskimi decyzjami. Natomiast intensywna kampania ostrzegająca jest potrzebna. Przy Amber Gold takiej kampanii nie było. Była silna kampania billboardowa, żeby inwestować w rzekome złoto, ale nie było intensywnej przeciwnej kampanii. Niektórzy mogą mieć pretensje, że zostali ostrzeżeni. Inny byli ostrzegani, a i tak zainwestowali. Takie jest życie.
Widać podobieństwa do czasów bańki internetowej sprzed 15 lat?
Można się cofnąć jeszcze wcześniej, do początku naszej giełdy. Kursy akcji wzrosły 20-krotnie, tyle ile bitcoin w ciągu jednego roku. Przeszliśmy przez to w 1993-94 r. Kursy potem spadły, ale za naszą bańką stały realne przedsiębiorstwa, które coś produkowały. Bitcoin jednak jest wirtualną kryptowalutą, która istnieje tylko dlatego, że ktoś może ją używać. Jeżeli powstanie lepsza waluta, albo ludzie zrażą się, to nastąpi gwałtowny spadek, bo wartość użytkowa bitcoina jest uznaniowa.