Rzeczywiście latem wyspę widać jak na dłoni, a zimą i późną jesienią można też zobaczyć zorzę polarną. Teraz zaciekawienie Grenlandią pasażerów atlantyckich lotów zostało jeszcze podsycone wypowiedzią amerykańskiego prezydenta, że chciałby kupić tę największą wyspę świata.
Dopóki Donald Trump nie wyraził ochoty kupna Grenlandii, interesował się nią przede wszystkim duński rząd, operatorzy turystyczni, ale i poszukiwacze metali ziem rzadkich, złota, ropy naftowej i kamieni szlachetnych. Z tego powodu zawsze leżała w kręgu zainteresowań Chińczyków i Amerykanów. Chińczycy widzieli nawet możliwość wydłużenia na Grenlandię swojego Jedwabnego Szlaku, ale ostatecznie surowców intensywnie zaczęli szukać w Afryce. Nie zrezygnowali jednak z Grenlandii całkowicie, chińskie firmy zainwestowały w małe miejscowe przedsiębiorstwa. Teraz amerykański prezydent rozbudził zainteresowanie całego świata. Więc w każdym samolocie będzie więcej pasażerów, którzy zechcą spojrzeć, o co tak naprawdę prezydentowi USA chodziło.
Czytaj także: Grenlandia do Trumpa: Nie jesteśmy na sprzedaż
Jarmuż i brokuły
Gospodarka autonomicznej Grenlandii jest niewielka, ma przychody z różnych źródeł, a najpewniejszym jest dotacja rządu duńskiego w wysokości ok. 500 mln dolarów rocznie, przy PKB tego kraju wynoszącym w 2018 r. 2,7 mld dol. Z tych środków finansowane są władze centralne i samorządy. Z duńskich pieniędzy dofinansowywane są też miejscowe firmy, w tym Great Greenland zajmująca się zorganizowanym skupem skór foczych, sieć wiejskich sklepów Pilersuisoq. Należąca do Grupy SAS linia Air Greenland oraz armator Royal Arctic. To Duńczycy również przyczynili się do ograniczonego zurbanizowania wyspy. Wyspa ma rozbudowany sektor publiczny, ale i liczący się eksport, przede wszystkim nieustannie drożejących ryb i krewetek mających 95-proc. udział w zagranicznej sprzedaży. Bezrobocie jest wysokie – waha się w granicach 9–10 proc. Głównym pracodawcą jest tutaj rząd duński zatrudniający ponad 10 tys. osób z liczącej niespełna 56 tys. mieszkańców wyspy.