Polska – kraj wiecznej szczęśliwości

Zadziwiająco dobrą koniunkturę w Polsce łatwo tłumaczyć hojną polityką socjalną, ale traci się wtedy z oczu pozytywne zmiany zachodzące w polskiej gospodarce.

Aktualizacja: 25.05.2019 16:12 Publikacja: 25.05.2019 08:11

Foto: Bloomberg

Unijne dane o sytuacji gospodarczej. Polska prymusem

Polska gospodarka naprawdę jest „kuloodporna" – napisał w czwartek na Twitterze Piotr Bujak, główny ekonomista PKO BP. Odniósł się do serii opublikowanych tego dnia danych, które pokazały m.in. wyraźne przyspieszenie inwestycji przedsiębiorstw w I kwartale. To mogło być jedno ze źródeł zaskakująco szybkiego rozwoju polskiej gospodarki w tym okresie: PKB wzrósł wtedy o 4,6 proc. rok do roku, podczas gdy tuż przed końcem kwartału ekonomiści przeciętnie spodziewali się odczytu na poziomie 4,2 proc.

Świadectwa z ostatnich dni, dotyczące koniunktury w przemyśle, budownictwie i handlu w kwietniu sugerują, że bieżący kwartał pod względem tempa wzrostu PKB może być podobny do minionego, choć do niedawna część ekonomistów zakładała, że będzie najsłabszy w tym roku. W rezultacie, jak przyznają ekonomiści mBanku, należący do największych optymistów w ocenie krótkookresowych perspektyw gospodarki, nawet ich aktualna prognoza, zakładająca wzrost PKB w 2019 r. o 4,5 proc., może się okazać zbyt ostrożna.

Dochody z pracy ważniejsze niż 500+

U progu tego roku ankietowani przez „Parkiet" ekonomiści przeciętnie przewidywali, że tempo rozwoju polskiej gospodarki zwolni z około 5 proc. w minionych dwóch latach do 3,8 proc., co byłoby wynikiem bliskim średniej z poprzednich dwóch dekad. Od tego czasu prognozy zostały zrewidowane wyraźnie w górę choć spowolnienie w strefie euro - wymieniane na przełomie lat jako kluczowe zagrożenie dla perspektyw polskiej gospodarki - okazało się głębsze i bardziej trwałe, niż wtedy zakładano. Dość powiedzieć, że pod koniec ub.r. w ankiecie Bloomberga przeciętna prognoza wzrostu PKB Niemiec na 2019 r. wynosiła 1,7 proc. Gdyby się zmaterializowała, ten rok byłby dla nadreńskiej gospodarki nieco lepszy od ubiegłego, gdy spowolnienie się rozpoczęło. Obecnie jednak ekonomiści przeciętnie spodziewają się wzrostu PKB Niemiec o 0,9 proc., najmniej od 2013 r., pesymiści liczą się zaś z wynikiem na poziomie 0,3-0,4 proc., najsłabszym od recesji z 2009 r.

Zarówno w 2009 r., jak i podczas kryzysu fiskalnego z lat 2012-2013, słabość głównego partnera handlowego miała wyraźny wpływ na koniunkturę w Polsce. Dlaczego tym razem jest inaczej? Ekonomiści wymieniają trzy główne przyczyny, które częściowo się zazębiają.

Po pierwsze, szybciej od oczekiwań rośnie popyt konsumpcyjny. Prognozy hamowania wzrostu gospodarczego w br. opierały się m.in. na założeniu, że trwający od połowy 2016 r. boom konsumpcyjny będzie stopniowo wygasał. Od apogeum z przełomu 2017 i 2018 r., dynamika wydatków konsumpcyjnych gospodarstw domowych faktycznie zresztą słabła. W IV kwartale ub.r wynosiła 4,2 proc. rok do roku, w porównaniu z 5 proc. rok wcześniej. W I kwartale utrzymała się prawdopodobnie na tym samym poziomie (oficjalne dane GUS ukażą się pod koniec maja). Ale już w bieżącym kwartale wzrost wydatków konsumpcyjnych może wrócić powyżej 5 proc. rok do roku. Ekonomiści z banku Citi Handlowy sądzą nawet, że utrzyma się na tym poziomie do końca roku. W świetle ich prognoz 2019 r. skończy się największym wzrostem spożycia gospodarstw domowych od 2008 r.

Te oczekiwania są w dużej mierze pokłosiem ogłoszonego w lutym przez rząd pakietu fiskalnego, znanego jako „piątka Kaczyńskiego". Przewiduje on m.in. wypłatę dodatków dla emerytów (prawdopodobnie jednorazową) oraz rozszerzenie programu 500+ na każde dziecko. Ich wpływ na wydatki Polaków może przewyższać wartość samych transferów, bo dodatkowo wpływają one na skłonność do konsumpcji. Dlatego też zaczęły się przekładać na koniunkturę w gospodarce, jeszcze zanim zostały faktycznie wypłacone. Tak można interpretować przyspieszenie wzrostu sprzedaży dóbr trwałego użytku w ostatnich miesiącach, w połączeniu z odczytami wskaźnika ufności konsumenckiej GUS, który w maju znalazł się na nowym historycznym maksimum.

Transfery socjalne nie tłumaczą jednak wszystkiego. Boom konsumpcyjny z ostatnich lat w większym stopniu był skutkiem doskonałej koniunktury na rynku pracy niż programu 500+. Przewidywania, że będzie wygasał, opierały się m.in. na założeniu, że hamował będzie wzrost zatrudnienia oraz – choć tu opinie były bardziej podzielone – płac. I patrząc na całą gospodarkę, liczba pracujących faktycznie praktycznie stanęła w miejscu (w IV kwartale ub.r., ostatnim, dla którego dostępne są takie dane, zwiększyła się o niespełna 5 tys. lub 0,03 proc., najmniej od II kw. 2013 r., gdy zmalała). Ale jednocześnie w przedsiębiorstwach zatrudnienie rośnie wciąż dość dynamicznie (w tempie około 3 proc. rok do roku), co sugeruje, że następuje przepływ pracowników z mniej do bardziej wydajnych sektorów gospodarki. Pomaga także imigracja, która – wbrew obawom związanym m.in. z liberalizacją przepisów w Niemczech – nie ustała.

Nie jedziemy na jednym silniku

Szybki wzrost konsumpcji nie wyjaśnia jednak w pełni zaskakująco dobrej koniunktury w Polsce. Czwartkowe dane z sektora przedsiębiorstw sugerują, że bardziej od oczekiwań rosną też inwestycje, choć miały hamować m.in. w związku z zakończeniem cyklu inwestycyjnego w samorządach, którego szczyt przypadł przed wyborami z jesieni ub.r. Silny popyt krajowy – konsumpcyjny i inwestycyjny – to z kolei jedno z wyjaśnień szybkiego wzrostu produkcji przemysłowej. Ta w pierwszych czterech miesiącach br. zwiększała się nawet szybciej niż średnio w minionych dwóch latach, które były okresem boomu w tym sektorze w całej Europie. Od połowy ub.r. w przemyśle strefy euro, w szczególności zaś Niemiec, trwa jednak zapaść, która mogłaby zagrozić przedsiębiorstwom przemysłowym także w Polsce.

To, że tak się nie stało, nie jest jednak jedynie zasługą chłonności krajowego rynku. Produkcja w tych branżach przemysłu, w których eksport ma duży udział w sprzedaży, rośnie bowiem w ponadprzeciętnym tempie. Ekonomiści dostrzegają kilka możliwych wyjaśnień tego zjawiska. Po pierwsze, polskie firmy przemysłowe zdają się wciąż dysponować buforem niezrealizowanych zamówień z okresu dobrej koniunktury w globalnym przemyśle. Po drugie, charakteryzują się dużą elastycznością, co pozwala im przekierowywać sprzedaż na szybciej rosnące rynki. Po trzecie, spowolnienie w strefie euro może sprzyjać popytowi na relatywnie tańsze produkty z Europy Środkowo-Wschodniej. Z drugiej strony udział Polski w niemieckim imporcie dóbr konsumpcyjnych rośnie systematycznie od lat. Jak wskazywali w niedawnej analizie ekonomiści z banku Credit Agricole, może to odzwierciedlać przesuwanie się polskich firm w górę globalnego łańcucha dostaw: od półproduktów do dóbr finalnych.

Oczywiście nie można też wykluczyć, że spowolnienie na świecie jak dotąd wciąż jest zbyt łagodne i zbyt skoncentrowane w niektórych tylko branżach (np. motoryzacyjnej), aby uderzyć w koniunkturę w Polsce. Nie brak również głosów, że szybki wzrost polskiej gospodarki odbywa się na kredyt. W tej optyce konsekwencją ekspansywnej polityki fiskalnej dziś będzie konieczność podwyższania podatków jutro, co z kolei będzie tłumiło aktywność inwestycyjną firm. Na to nałożą się jeszcze bariery rozwoju, które trudno będzie obejść, takie jak malejąca liczba ludności w wieku roboczym, której konsekwencje spotęgowało obniżenie wieku emerytalnego, oraz nieuchronne wysychanie strumienia unijnych funduszy. I choć z tym trudno polemizować, to zaskakująco dobra koniunktura w Polsce zdaje się też wskazywać na pewne strukturalne zmiany, takie jak wzrost konkurencyjności polskich firm, ich wspomniane przesuwanie się w górę łańcucha dostaw oraz prężny rozwój sektora usług, które mogą trwale podwyższać potencjalne tempo wzrostu gospodarki.

Tomasz Kaczor ekonomista w prevision.pl

Teza, że polska gospodarka jest odporna na spowolnienie za granicą, wydaje się być nieco na wyrost. Na pierwszy rzut oka rzeczywiście tak jest: dynamika PKB od wielu kwartałów utrzymuje się blisko 5 proc. rok do roku, pomimo złych wieści z zagranicy. Gdy jednak zajrzymy pod maskę, dwie rzeczy zwracają uwagę. Po pierwsze, spowolnienie w strefie euro nie jest aż tak głębokie. Pół roku wolnego wzrostu PKB to w porównaniu z latami 2011–2013 raczej katar niż poważna choroba. Wówczas PKB nie rósł lub spadał przez osiem kwartałów z rzędu. Po drugie, koniunktura w Polsce też nie jest wcale tak oczywista. Dynamika PKB jest stabilna, ale tylko w nieco zaściankowym ujęciu stosowanym w Polsce. Gdy popatrzymy na dane porównywalne ze strefą euro, zobaczymy, że kwartalne tempo wzrostu wyhamowało z 1–1,5 proc. do 0,5 proc. w I kwartale br. Rozwijamy się o mniej więcej połowę wolniej niż średnio w tej dekadzie. Tak samo jest w strefie euro, która w II półroczu 2018 rosła w połowie tak szybko jak średnio w dekadzie. Czyli zwolniliśmy podobnie jak nasi główni partnerzy handlowi, choć na krócej. Odrębną kwestią jest, czy jednorazowe łagodniejsze przejście choroby to już odporność. Jeżeli myślimy o zdolności do trwałego unikania jej w przyszłości, potencjał naszej gospodarki pozostawia sporo do życzenia. Warto na przykład pamiętać o tym, że część nakładów na środki trwałe zapewniają środki UE. Jaką stopę inwestycji mielibyśmy bez nich i czy nie stoją one w dużej mierze za tą pozorną odpornością? Obecna perspektywa finansowa UE może być ostatnią szansą na zbudowanie niezależności od transferów z Brukseli. W czasie kolejnego spowolnienia za granicą nie będziemy już może mieli miękkiej poduchy z wspólnotowych pieniędzy. GS

Jarosław Janecki główny ekonomista Societe Generale w Polsce

Choć ostatnie dane z polskiej gospodarki są bardzo dobre, pojawiają się też pewne niepokojące sygnały. Bodźce fiskalne pozwalają oczekiwać dobrych nastrojów w handlu detalicznym, tymczasem przewidywania przedsiębiorców z tego sektora są najmniej optymistyczne od grudnia 2016 r. Pesymistyczne są również oczekiwania w odniesieniu do popytu w sektorze usług. Ponadto wysokie wykorzystanie mocy produkcyjnych oraz sytuacja na rynku pracy mogą stanowić poważne bariery dla wzrostu. Zwiększanie świadczeń socjalnych skłania konsumentów do większej odwagi w zakresie zadłużania. Stąd wysoka dynamika kredytów konsumpcyjnych, będąca w dużej dysproporcji do dynamiki kredytów mieszkaniowych. Szybko rosnąca dziś konsumpcja jest zatem częściowo na kredyt. Z kolei koszty jej pobudzania będą pokrywane częściowo przez jednorazowe wpływy do budżetu w latach 2020–2021, co niesie ryzyko napięć w budżecie w kolejnych latach, nawet w razie niewielkiego spowolnienia wzrostu PKB. W dłuższym okresie wzrost gospodarczy Polski nie może zachodzić w oderwaniu od tego, co dzieje się poza naszymi granicami. Negatywne zmiany koniunktury w światowym handlu prędzej czy później odbiją się również na polskim eksporcie. Tak może się stać np. w razie eskalacji wojny handlowej między USA a Chinami. Poza wszystkim po okresie doganiania gospodarek bardziej rozwiniętych musimy się liczyć z okresem mniejszej dynamiki wzrostu. Model konsumpcyjny w Polsce będzie ewoluował w kierunku tego, który jest już coraz bardziej widoczny na świecie. Ekonomia współdzielenia będzie wypierała w pewnej części tę konsumpcję, którą dziś widzimy w statystykach.

Unijne dane o sytuacji gospodarczej. Polska prymusem

Polska gospodarka naprawdę jest „kuloodporna" – napisał w czwartek na Twitterze Piotr Bujak, główny ekonomista PKO BP. Odniósł się do serii opublikowanych tego dnia danych, które pokazały m.in. wyraźne przyspieszenie inwestycji przedsiębiorstw w I kwartale. To mogło być jedno ze źródeł zaskakująco szybkiego rozwoju polskiej gospodarki w tym okresie: PKB wzrósł wtedy o 4,6 proc. rok do roku, podczas gdy tuż przed końcem kwartału ekonomiści przeciętnie spodziewali się odczytu na poziomie 4,2 proc.

Pozostało 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Gospodarka
USA odracza długi Ukrainie. Jej gospodarka rozwija się coraz szybciej
Gospodarka
Hiszpania liderem wzrostu w eurolandzie
Gospodarka
Francję czeka duże zaciskanie budżetowego pasa
Gospodarka
Największa gospodarka Europy nie może stanąć na nogi
Gospodarka
Balcerowicz do ministrów: Posłuszeństwo wobec premiera nie jest najważniejsze