Po pierwsze, szybciej od oczekiwań rośnie popyt konsumpcyjny. Prognozy hamowania wzrostu gospodarczego w br. opierały się m.in. na założeniu, że trwający od połowy 2016 r. boom konsumpcyjny będzie stopniowo wygasał. Od apogeum z przełomu 2017 i 2018 r., dynamika wydatków konsumpcyjnych gospodarstw domowych faktycznie zresztą słabła. W IV kwartale ub.r wynosiła 4,2 proc. rok do roku, w porównaniu z 5 proc. rok wcześniej. W I kwartale utrzymała się prawdopodobnie na tym samym poziomie (oficjalne dane GUS ukażą się pod koniec maja). Ale już w bieżącym kwartale wzrost wydatków konsumpcyjnych może wrócić powyżej 5 proc. rok do roku. Ekonomiści z banku Citi Handlowy sądzą nawet, że utrzyma się na tym poziomie do końca roku. W świetle ich prognoz 2019 r. skończy się największym wzrostem spożycia gospodarstw domowych od 2008 r.
Te oczekiwania są w dużej mierze pokłosiem ogłoszonego w lutym przez rząd pakietu fiskalnego, znanego jako „piątka Kaczyńskiego". Przewiduje on m.in. wypłatę dodatków dla emerytów (prawdopodobnie jednorazową) oraz rozszerzenie programu 500+ na każde dziecko. Ich wpływ na wydatki Polaków może przewyższać wartość samych transferów, bo dodatkowo wpływają one na skłonność do konsumpcji. Dlatego też zaczęły się przekładać na koniunkturę w gospodarce, jeszcze zanim zostały faktycznie wypłacone. Tak można interpretować przyspieszenie wzrostu sprzedaży dóbr trwałego użytku w ostatnich miesiącach, w połączeniu z odczytami wskaźnika ufności konsumenckiej GUS, który w maju znalazł się na nowym historycznym maksimum.
Transfery socjalne nie tłumaczą jednak wszystkiego. Boom konsumpcyjny z ostatnich lat w większym stopniu był skutkiem doskonałej koniunktury na rynku pracy niż programu 500+. Przewidywania, że będzie wygasał, opierały się m.in. na założeniu, że hamował będzie wzrost zatrudnienia oraz – choć tu opinie były bardziej podzielone – płac. I patrząc na całą gospodarkę, liczba pracujących faktycznie praktycznie stanęła w miejscu (w IV kwartale ub.r., ostatnim, dla którego dostępne są takie dane, zwiększyła się o niespełna 5 tys. lub 0,03 proc., najmniej od II kw. 2013 r., gdy zmalała). Ale jednocześnie w przedsiębiorstwach zatrudnienie rośnie wciąż dość dynamicznie (w tempie około 3 proc. rok do roku), co sugeruje, że następuje przepływ pracowników z mniej do bardziej wydajnych sektorów gospodarki. Pomaga także imigracja, która – wbrew obawom związanym m.in. z liberalizacją przepisów w Niemczech – nie ustała.
Nie jedziemy na jednym silniku
Szybki wzrost konsumpcji nie wyjaśnia jednak w pełni zaskakująco dobrej koniunktury w Polsce. Czwartkowe dane z sektora przedsiębiorstw sugerują, że bardziej od oczekiwań rosną też inwestycje, choć miały hamować m.in. w związku z zakończeniem cyklu inwestycyjnego w samorządach, którego szczyt przypadł przed wyborami z jesieni ub.r. Silny popyt krajowy – konsumpcyjny i inwestycyjny – to z kolei jedno z wyjaśnień szybkiego wzrostu produkcji przemysłowej. Ta w pierwszych czterech miesiącach br. zwiększała się nawet szybciej niż średnio w minionych dwóch latach, które były okresem boomu w tym sektorze w całej Europie. Od połowy ub.r. w przemyśle strefy euro, w szczególności zaś Niemiec, trwa jednak zapaść, która mogłaby zagrozić przedsiębiorstwom przemysłowym także w Polsce.
To, że tak się nie stało, nie jest jednak jedynie zasługą chłonności krajowego rynku. Produkcja w tych branżach przemysłu, w których eksport ma duży udział w sprzedaży, rośnie bowiem w ponadprzeciętnym tempie. Ekonomiści dostrzegają kilka możliwych wyjaśnień tego zjawiska. Po pierwsze, polskie firmy przemysłowe zdają się wciąż dysponować buforem niezrealizowanych zamówień z okresu dobrej koniunktury w globalnym przemyśle. Po drugie, charakteryzują się dużą elastycznością, co pozwala im przekierowywać sprzedaż na szybciej rosnące rynki. Po trzecie, spowolnienie w strefie euro może sprzyjać popytowi na relatywnie tańsze produkty z Europy Środkowo-Wschodniej. Z drugiej strony udział Polski w niemieckim imporcie dóbr konsumpcyjnych rośnie systematycznie od lat. Jak wskazywali w niedawnej analizie ekonomiści z banku Credit Agricole, może to odzwierciedlać przesuwanie się polskich firm w górę globalnego łańcucha dostaw: od półproduktów do dóbr finalnych.
Oczywiście nie można też wykluczyć, że spowolnienie na świecie jak dotąd wciąż jest zbyt łagodne i zbyt skoncentrowane w niektórych tylko branżach (np. motoryzacyjnej), aby uderzyć w koniunkturę w Polsce. Nie brak również głosów, że szybki wzrost polskiej gospodarki odbywa się na kredyt. W tej optyce konsekwencją ekspansywnej polityki fiskalnej dziś będzie konieczność podwyższania podatków jutro, co z kolei będzie tłumiło aktywność inwestycyjną firm. Na to nałożą się jeszcze bariery rozwoju, które trudno będzie obejść, takie jak malejąca liczba ludności w wieku roboczym, której konsekwencje spotęgowało obniżenie wieku emerytalnego, oraz nieuchronne wysychanie strumienia unijnych funduszy. I choć z tym trudno polemizować, to zaskakująco dobra koniunktura w Polsce zdaje się też wskazywać na pewne strukturalne zmiany, takie jak wzrost konkurencyjności polskich firm, ich wspomniane przesuwanie się w górę łańcucha dostaw oraz prężny rozwój sektora usług, które mogą trwale podwyższać potencjalne tempo wzrostu gospodarki.