Po ogłoszeniu pierwszej listy chińskich artykułów objętych wyższym cłem przedstawiciele administracji starali się rozproszyć obawy rynku o wojnie handlowej i wyrażali chęć wynegocjowania rozwiązania. — Trwa pewien proces, będą ruchy tam i z powrotem, ale dojdzie do intensywnych negocjacji. Myślę, że po pewnym czasie dojdziemy do umowy — powiedział doradca ekonomiczny Białego Domu, Larry Kudlow w Fox Business Network. Wyraził też opinię, że „Chiny cofną się i dostosują do naszych życzeń". To samo mówił innym dziennikarzom.
Przywódcę większości republikańskiej w Senacie, Mitcha McConnella niepokoi jednak „tonąca w administracji tendencja ogłaszania ceł, co może stać się śliską drogą w dół. Senator Chuck Grassley z rolniczego stanu Iowa stwierdził, że „farmerzy i właściciele rancz nie powinni ponieść ciężaru retorsji wobec całego kraju".
Chiny pewne siebie
Ambasador Chin w USA, Cui Tiankai powiedział dziennikarzom po spotkaniu z p. o. sekretarza stanu, Johnem Sullivanem, że Pekin wołałby rozwiązać spór handlowy drogą negocjacji, „ale do tanga trzeba dwojga. Zobaczymy, co Stany zrobią".
Oficjalne media chińskie zajęły znacznie twardsze stanowisko. Organ KC KP Chin „Renmin Ribao" stwierdził, że szybka kontra Pekinu na amerykańską listę zaskoczyła Amerykanów. „W ciągu 24 godzin po opublikowaniu amerykańskiej listy Chiny dobyły miecza i z tą samą mocą i skalą dokonały kontrataku szybko, bezwzględnie i z determinacją. Pewność tego, że Chiny wygrają wojnę handlową płynem z wielkości rynku konsumenckiego" — stwierdza komentarz.
Agencja prasowa Xinhua stwierdziła z kolei, że amerykańska propozycja ceł będzie drogo kosztować Stany Zjednoczone. „Chiny nie przestraszą się ani nie poddadzą się, jeśli wojna handlowa będzie nieunikniona. Kraj nigdy nie uległ zewnętrznej presji i nie ulegnie również i tym razem".