Polityka silnego kursu dolara stanowiła od lat nieprzerwaną mantrę partii demokratycznych i republikańskich w Stanach Zjednoczonych, z kilkoma drobnymi wyjątkami. Naprzeciw temu trendowi chciało wyjść między innymi dwóch sekretarzy skarbu w gabinecie prezydenta Billa Clintona - Lloyd Bentsen i Robert Rubin (również wiceprezes banku Goldman Sachs w drugiej połowie lat 90.). Bentsen podczas swojego wystąpienia w lutym 1993 roku nawoływał do umocnienia jena, zaskakując tym samym brokerów i handlarzy walut, którzy posłusznie podbili japońską walutę. Bentsen przekonywał, że ruch ten pomoże załagodzić deficyt handlowy Stanów Zjednoczonych. W tym kierunku dążył również Michey Kantor, sekretarz handlu w latach 1996-1997, który argumentował, że osłabienie dolara zagwarantuje Stanom Zjednoczonym dźwignię finansową w międzynarodowych rozmowach handlowych.

Zdaje się, że to właśnie od nich Donald Trump czerpie inspiracje dla prowadzonej przez siebie polityki. W swojej kampanii prezydenckiej stawiał na pierwszym planie deficyt handlowy, apelując o to, że zbyt długo Stany Zjednoczone pozwalały na odbieranie sobie miejsc pracy przez kraje o taniej sile roboczej i słabych walutach. Trump, który w najbliższy piątek zostanie zaprzysiężony na prezydenta, wyraźnie chciałby zapełnić półki w sklepach amerykańskimi produktami. A do tego potrzebuje słabszego dolara – po to, by zahamować napływ taniej „chińszczyzny” do kraju.

Wprowadzenie cła na towary sprowadzane z Chin oraz części samochodowych z Meksyku ma pomóc mu osiągnąć ten cel. Ekonomiści z trwogą śledzą kolejny ruch prezydenta-elekta, obawiając się, że decyzje te przyczynią się do znacznego spowolnienia gospodarki światowej i dalszych zmian w umowach handlowych. Trump w końcu zapowiadał, że chce renegocjować bądź nawet całkowicie rozwiązać tak istotne dla całego świata umowy, jak NAFTA, TPP i TTIP. To niewątpliwie wywołałoby wstrząsy na wszystkich kontynentach.

Czy rzeczywiście osłabienie dolara jest rozwiązaniem na problemy Stanów Zjednoczonych? Czas pokaże. Światu pozostaje póki co czekać i śledzić poczynania nowego prezydenta.