Od 25 listopada obowiązuje ustawa o zarządzie sukcesyjnym, ważna dla drobnych i średnich firm. Uczestniczył pan w pracach nad nią, a nie widzę, by się pan cieszył?
Tomasz Budziak: W sumie nikomu nie życzę, aby musiał korzystać z tej ustawy ani z innych tego typu ustaw, np. o ratownictwie medycznym. To nie jest ustawa o sukcesji (jak wiele osób mylnie sądzi), ale o zarządzaniu kryzysowym w wypadku śmierci przedsiębiorcy prowadzącego działalność jednoosobowo lub w spółce cywilnej. Trudno więc cieszyć się z jej materii. Nie ma jednak wątpliwości, że jest to ustawa wyczekiwana, niezbędna oraz podnosząca pewność obrotu gospodarczego i pozwala rodzinie przejść spokojniej przez szok spowodowany śmiercią właściciela firmy.
To skąd sceptycyzm?
Martwią mnie uproszczenia w prezentacji tej ustawy, że np. reguluje sukcesję. Wręcz odwrotnie. Daje narzędzia rodzinie przedsiębiorcy w sytuacji, kiedy on nie zrobił prawie nic lub nic dla sukcesji. To nie wehikuł sukcesji, jedynie koło ratunkowe, aby sytuacja nie wymknęła się całkiem spod kontroli! Na tratwie ratunkowej można dryfować, aż przyjdzie pomoc, ale nie płynąć do celu. Boję się, że wielu przedsiębiorców uzna, iż dzięki tej ustawie nic nie musi robić, bo kłopot zostawi spadkobiercom, którzy od 25 listopada będą mieli łatwiej. A udana sukcesja to nie wydarzenie spowodowane śmiercią, ale proces w zarządzaniu.
Na czym ten proces ma polegać?