W środę 4 listopada premier ogłosił: za kilka dni zamykamy hotele. Właściciele pensjonatów i prywatnych kwater liczyli, że, wobec słów premiera, ich lockdown nie dosięgnie. Na próżno. W rozporządzeniu, które ukazało się w piątek po południu, wyszło na jaw, że zamkną się wszelkie usługi turystyczne (na razie) do 29 listopada. Górale szykowaliby się do wzmożonego sezonu. Nic z tego. Jak weryfikować klientów hoteli? Co oznacza wyjazd służbowy? I kto ma zaświadczyć, że klient jest „w pracy"? Prawnicy potwierdzają: hotele w miastach mają szansę się utrzymać, te wypoczynkowe już nie. Czy mogą liczyć na coś więcej?
W rozporządzeniu z 6 listopada mowa o prowadzeniu usług hotelarskich. Spójrzmy do definicji usług z art. 3 pkt 8 ustawy o usługach hotelarskich. Tak rozumiane usługi mogą być świadczone w tzw. obiektach hotelarskich, m.in. hotelach, motelach, pensjonatach czy prywatnych kwaterach. – Ograniczenia dotyczą wszystkich obiektów – mówi „Rz" Piotr Cybula, radca prawny.
Czytaj też: O godz. 19.00 rząd ujawnił, co zamyka o północy
Co to oznacza dla turystyki? – pytamy Ireneusza Węgłowskiego, prezesa Zarządu Izby Gospodarczej Hotelarstwa Polskiego.
– W tradycyjnie dobrym dla hoteli okresie jesiennym nie funkcjonuje rynek spotkań biznesowych, a firmy ograniczyły do minimum delegacje. Brakuje też gości z zagranicy. Liczba gości w delegacji będzie marginalna. Najbliższe tygodnie, a może miesiące, przyniosą dalszy spadek popytu i ryzyko zamknięcia obiektów, bo wielu przedsiębiorcom nie będzie opłacało się utrzymywanie otwartych hoteli bez gości i przychodów pozwalających na pokrycie kosztów – mówi „Rz" prezes Węgłowski.